„Rz” dowiedziała się, że Ministerstwo Edukacji, planując reformę programów nauczania, myśli o podwyższeniu maturalnej poprzeczki. – Rozważamy podniesienie progu punktów, który daje zaliczenie matury. Obecne 30 proc. to niewielkie wymagania, by zdać – przyznaje prof. Zbigniew Marciniak, wiceminister odpowiedzialny za przygotowanie nowych programów nauczania.
Dodaje, że taka zmiana to decyzja polityczna, którą trzeba skonsultować z premierem i rządem. – Wyższe wymagania sprawią, że podniesie się jakość kandydatów na uczelnie, ale jednocześnie zwiększy się liczba tych, którzy nie dostaną się na studia. Gospodarka musi być przygotowana na ich przyjęcie, by nie groziło im bezrobocie – wyjaśnia prof. Marciniak. Reforma wejdzie do szkół w 2009 roku. Jeśli MEN przeforsuje pomysł, to wyższa maturalna poprzeczka czekałaby uczniów w roku szkolnym 2014/2015. Zanim resort określi nowy próg, musi przeprowadzić pilotażowe badania. Od wprowadzenia nowej matury próg jej zdania zawsze wynosił 30 proc. Jedynie w jej pilotażu w 2002 roku poziom rozszerzony należało napisać na co najmniej 40 proc. punktów. Co roku matur nie zalicza ok. 20 proc. uczniów. W tym również oblał co piąty. A średnie wyniki z egzaminów nie były zadowalające. Na łatwiejszym poziomie z języka polskiego średnio uczniowie uzyskali 52 proc., z biologii, WOS, geografii – ok. 40 proc. – 30 proc. to minimalne wymagania, jakie stawiamy uczniom. Określone według zasad tzw. pomiaru dydaktycznego. Jeśli je podniesiemy, to okaże się, że matury nie zda 50 proc. Społecznie będzie to nie do zaakceptowania – mówi Barbara Czarnecka-Cicha, kierownik wydziału matur Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.
30 procent punktów trzeba zdobyć, by zaliczyć maturę. Dla porównania średni wynik z WOS, który zdawał co trzeci uczeń, wyniósł ok. 40 proc.
Dlatego prof. Jerzy Woźnicki, prezes Fundacji Rektorów Polskich, uważa, że podniesienie maturalnej poprzeczki trzeba rozważyć w trzech relacjach: uczeń – szkoła, kandydat na studia – uczelnia oraz obywatel – państwo. Bo uczeń, wybierając szkołę, oczekuje, że przygotuje go ona do zdania egzaminu. W jego interesie nie jest zaostrzanie kryteriów. Z kolei uczelnie chciałyby mieć jak najlepszych kandydatów. W ich interesie jest więc jak najwyższy próg, pod warunkiem że pokona go dostatecznie duża liczba maturzystów.
– W końcu rozpatrując trzecią relację obywatel – państwo, musimy wziąć pod uwagę, że konstytucja narzuca kształcenie młodzieży. Obywatele mają więc nadzieję, że egzamin będzie obiektywnie weryfikował wykształcenie, a szkoła zagwarantuje wysoki poziom zdawania. Bo na niski obywatel patrzy jak na niewywiązanie się państwa z zobowiązania – mówi profesor. Dodaje, że wzrost wymagań powinien nastąpić dopiero w ślad za wzrostem jakości kształcenia. – Przy obecnej kondycji szkół 20 proc. tych, którzy nie zdają, to dość dobry wynik – ocenia.