O zadowolenie z zarobków zapytaliśmy pracowników naukowych, prowadzących zajęcia na polskich uczelniach państwowych. Żaden z nich nie powiedział, że płace są choćby wystarczające. „Jest źle i nie widać szans na to, że będzie lepiej” – to zdanie słyszeliśmy w większości przypadków.
Asystent na uczelni zarabia tyle, co pracownik sezonowy
Od początku roku nauczyciele akademiccy zatrudnieni na stanowisku profesora zarabiają co najmniej 7210 zł brutto. Wysokość wynagrodzenia zasadniczego profesora uczelni wynosi co najmniej 83 proc. wynagrodzenia profesora, adiunkta – 73 proc., zaś asystenta i pozostałych nauczycieli akademickich nie mniej niż 50 proc. wysokości wynagrodzenia profesora. Jak zwracają uwagę nasi rozmówcy, oznacza to, że asystenci i pozostali nauczyciele mają minimalną pensję o 115 zł wyższą niż pozostałe zawody (obecnie jest to 3490 zł). Od 1 lipca pensja minimalna dla wszystkich się zwiększy do 3600 zł, co oznacza że asystenci będą zarabiać minimalnie tyle co np. niewykwalifikowany robotnik sezonowy.
– Jednak tutaj trzeba podkreślić, że uczelnie zazwyczaj zatrudniają za pensję minimalną, bo są niedoinwestowane – mówi nam doktor pracujący na państwowej uczelni na południu Polski. – Niewykwalifikowany robotnik sezonowy może bez problemu przejść do innej fabryki, gdzie mu zapłacą więcej. My nie, bo np. mamy rozpoczęte badania i bardzo wąskie specjalizacje. Nie mamy więc takiego wyboru jak pracownicy w innych branżach – tłumaczy.
Potwierdzają to oficjalnie uczelnie. W kwietniu w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej prezes Polskiej Akademii Nauk prof. Marek Konarzewski powiedział, że części instytutów PAN brakuje pieniędzy nawet na zapłacenie swoim pracownikom pensji minimalnej.