Dwa tygodnie zajęło ministrowi Przemysławowi Czarnkowi przegrupowanie sił i wymyślenie nowego planu przeforsowania własnych pomysłów na kontrolę publicznej edukacji, nazywanych lex Czarnek. „Słyszałem, że wiele osób zbiera podpisy pod obywatelskim projektem ustawy w tej sprawie” – ujawnił w Radiu Zet. Był więc już projekt rządowy, był poselski, będzie społeczny. Do trzech razy sztuka? Czasu nie zostało wiele – najwyżej do wiosny, bo jesienią Sejm zakończy prace, a wraz z nim przepadną i projekty. Nie ma też sensu zgłaszać czegokolwiek latem, bo prace trzeba będzie skończyć, zanim się na dobre rozpoczną.
A obywatelskie zbieranie podpisów musi się odbywać przecież w sposób sformalizowany – poprzez rejestrację komitetu obywatelskiej inicjatywy u marszałka Sejmu. Na razie o takich działaniach aktywistów tęskniących do wzmożonego nadzoru kuratorskiego nikt nie słyszał oprócz ministra. Ale zapewne może go wspomóc niezawodny ojciec Tadeusz Rydzyk.
Minister Czarnek po dotkliwej podwójnej porażce próbuje zachować twarz i buduje dla opinii publicznej opowieść fantasy: o dzielnym, ciężko pracującym polityku, który padł ofiarą „lewackich bojówek”, Konfederacji i prezydenta Andrzeja Dudy, choć różnicę między tymi podmiotami chyba wciąż jeszcze dostrzega. I najbardziej straszy lewakami: „Nigdy nie uzyskamy takiej ustawy, która byłaby popierana również przez posłów skrajnej lewicy, środowisko lewackie, takie, które robi niepokój w szkołach, zwłaszcza w wielkich miastach” – mówił w radiu.
Czytaj więcej
Andrzej Duda nie podpisze ustawy nowelizującej prawo oświatowe. Prezydent tłumaczył, że ta ustawa zbyt mocno dzieli Polaków.
Teraz postanowił więc posłużyć się inicjatywą obywatelską, by mieć na kogo zrzucić winę za ewentualne niepowodzenie oraz do kogo odesłać złaknione informacji media.