Jedna trzecia Polaków, którzy wyjechali do pracy w Wielkiej Brytanii, to rodziny z dziećmi lub młode małżeństwa. – Chcemy ich dzieciom zapewnić naukę języka i kultury polskiej. By po powrocie bez problemów kontynuowały ją w szkołach w kraju – mówi Barbara Skaczkowska z Departamentu Współpracy z Zagranicą MEN.

Resort chce wysłać na Wyspy polonistów, geografów, historyków. Zajęcia mieliby prowadzić przy ambasadach albo po porozumieniu z brytyjskim rządem w tamtejszych szkołach. Teraz polskie dzieci mogą się uczyć w sobotnich szkołach prowadzonych m.in. przez Polską Macierz Szkolną. Ale to nie wystarczy. – Cztery godziny tygodniowo to zbyt mało, aby przekazać wiadomości z polskiej historii, geografii i kultury – przyznaje Aleksandra Podhorecka z Polskiej Macierzy Szkolnej. – W naszych szkołach są również potomkowie wojennej i późniejszych emigracji, których znajomość języka jest słabsza. Mamy problem z dostosowaniem się do tak różnych potrzeb.

Szacuje się, że w Wielkiej Brytanii żyje od 500 do 750 tys. Polaków. Czy chcą korzystać z propozycji ministerstwa? – Nie robiliśmy takiego rozeznania – odpowiada Barbara Skaczkowska. Grażyna Trybuły w Londynie jest 1,5 roku. W sierpniu dojechali do niej 13-letnia córka i 10-letni syn. Nie planuje posyłać ich na naukę polskiego. Zapisała dzieci na jak najwięcej zajęć w szkołach angielskich. – Chcę, by się skoncentrowały na nauce angielskiego, poznały historię Anglii. Wtopiły się w to społeczeństwo. Nie chcę ich trzymać jedną nogą w Polsce – twierdzi. Pani Agnieszka od 2,5 roku mieszka w Londynie z 11-letnim synem: – Nie posyłam go do polskiej szkoły. Przyjechał tu bez znajomości angielskiego. Musi go dobrze poznać. Jeśli skorzystam z propozycji ministerstwa, to po to, by syn nauczył się więcej z historii i geografii. Tu poziom tych przedmiotów jest niski.

Witold Matulewicz, który prowadzi w Wielkiej Brytanii sieć polskich szkół i przedszkoli Nasze Dzieci, twierdzi, że są dwa obozy rodziców. Jedni pilnują, by ich dzieci nadal miały kontakt z językiem ojczystym, a inni chcą je jak najszybciej zangielszczyć. – Ta druga postawa zaczyna przeważać – zauważa Matulewicz. – Znam rodziny, które już wróciły do kraju. Dzieci mają problemy w szkole. Nie są w stanie nadążyć za innymi uczniami, bo nie znają tak dobrze polskiego. Mają luki w przerabianym materiale. Na razie to pojedyncze przypadki, ale może być ich więcej, bo ludzie często przyjeżdżają tu na kilka lat, by się dorobić, i wracają – przestrzega Matulewicz. Nasze Dzieci wysłały do polskich kuratoriów list z prośbą, by zwróciły uwagę na to zjawisko. Kuratoria przyznają, że dyrektorzy zaczynają zgłaszać im pojawianie się uczniów, którzy jakiś czas przebywali za granicą z dorabiającymi się rodzicami. Najczęściej są to uczniowie podstawówek. Największy problem mają z pisaniem po polsku. – Na razie to pojedyncze dzieci. Szkoły radzą sobie, organizując dla nich zajęcia wyrównawcze – stwierdza Magdalena Żółkiewicz z kuratorium małopolskiego.

Projekt ustawy, która umożliwi wysyłanie nauczycieli na Wyspy, jest gotowy. Czy nauczyciele chętnie pojadą? – Nie jestem zainteresowana – mówi Wioletta Paszkowska, polonistka z Warszawy. I wymienia powody: – Nie znam angielskiego w takim stopniu, bym mogła się porozumieć z dyrektorem angielskiej szkoły. Wyjeżdżać mogą młodzi, których skuszą zarobki.