Wśród nauczycieli sytuacja była nieco lepsza. Z 80 osób kadry w pracy stawiło się 60. czyli 75 proc. – Trzeba było sobie radzić. Wszystkie ręce na pokład – mówi dyrektor Bartnicka-Romanowska.
Do klas wysłano nie tylko pedagogów, psychologów, ale też opiekunki ze świetlicy. – W klasie pierwszej, gdzie nie było większości uczniów prowadzono zajęcia plastyczne, dzieci oglądały filmy. Nie realizowano programu, by pozostali uczniowie nie byli poszkodowani – mówi pani dyrektor.
W innych klasach, gdzie frekwencja uczniów była wyższa, starano się zorganizować zastępstwa. – A gdy się nie dało, to nauczyciele, którzy prowadzili daną lekcję, realizowali swój przedmiot. Staraliśmy się, aby dzieci nie były stratne, aby nie były to wyłącznie zajęcia opiekuńcze – tłumaczy szefowa „Czwórki”.
W poniedziałek sytuacja się nieco poprawiła w tej szkole. Na lekcjach było już 75 proc. uczniów, ale w jednej z klas pierwszych – zaledwie połowa. Chorowało nadal tylko pięciu nauczycieli. – Sytuacja powoli się normalizuje. Czekamy na przerwę świąteczną. Po niej powinno być lepiej, że najgorsze już za nami – uważa dyrektor wrocławskiej „Czwórki”.
W innych szkołach jest podobnie. – Chorowałem w tym roku jako pierwszy, więc teraz mam zastępstwo za zastępstwem. Uczę muzyki, więc we wszystkich klasach jakie dostanę, na wszystkich przedmiotach ćwiczymy kolędy – opowiada nauczyciel z podwarszawskiej szkoły. – W tym roku dzieci do świąt są przygotowane perfekcyjnie. Choć mam wrażenie, że przy kolejnym zastępstwie nie reagują już tak entuzjastycznie na lekcje muzyki jak na początku sezonu grypowego – dodaje.
Trudno się też dzieciakom dziwić. –W poniedziałek na sześć różnych lekcji, moje dziecko miało cztery razy wychowanie fizyczne. Syn wrócił do domu ledwo żywy, choć oczywiście cieszymy się, że nauczyciel wf nie choruje. Ale jednak jakaś lekcja matematyki by się czasem przydała – mówi mama piątoklasisty ze szkoły na Mazowszu.