Posłanka Platformy Obywatelskiej Domicela Kopaczewska pojawiła się wczoraj w Sejmie w szkolnym mundurku – białej bluzce i ciemnej kamizelce. – Mój strój nie jest przypadkowy. Jestem ubrana w mundurek szkoły w województwie kujawsko-pomorskim, aby pokazać, że noszenia jednolitych strojów nie trzeba narzucać – zwróciła się do kolegów w poselskich ławach.
Po czym przedstawiła projekt zmian w ustawie o systemie oświaty. Dokument powstał na podstawie propozycji zgłoszonych przez PO, PiS, LiD oraz rząd. I chociaż mówi o wielu zmianach w oświacie (np. wspomaganiu nauki dzieci polskich emigrantów, zniesieniu obowiązku ograniczania się szkół do wyboru trzech podręczników), to wczorajszą dyskusję w Sejmie zdominował zapis o zniesieniu obowiązkowych mundurków.
O ich wprowadzeniu decydowaliby rodzice, uczniowie i dyrektor szkoły. – A jeśli nie zdecydują się na jednolity strój, to szkoła ma zapisać w statucie, że na jej terenie obowiązuje godny ubiór – relacjonowała Kopaczewska.
Poparł ją Cezary Urban z PO, dyrektor XIII LO w Szczecinie: – Od kilku lat mamy w szkole jednolite stroje i mimo wprowadzanych zmian pozostaną. Ale uważam, że nie można nakazać bycia dumnym ze swojej szkoły. A taką dumę wyraża mundurek.
– O co chodzi? Ubiór posłanki sprawozdawczyni świadczy o zaletach tego stroju. Poseł Urban też twierdzi, że strój się sprawdza. Po co więc go kwestionować? – dopytywał Sławomir Kłosowski, poseł PiS, były wiceminister edukacji.