– Uczelnie zdają sobie sprawę, że nic tak nie podnosi atrakcyjności studiów, jak znakomite osiągnięcia naukowe, dlatego przy tak dużej konkurencji i walce o studenta, mocno angażują się w podnoszenie jakości kształcenia – dodaje prof. Rocki.
Uczelnie zabiegają też z coraz większą determinacją, by znajdować się na wysokich pozycjach we wszelkiego rodzaju rankingach.
Uczelniane szwindle
Wciąż jednak niektóre szkoły wyższe, dotyczy to najczęściej jednostek niepublicznych, mają problem ze skompletowaniem odpowiedniej kadry. Do rangi anegdoty urosła historia o tym, jak jedna z prywatnych uczelni, na kierunku finanse i rachunkowość, na specjalizacji ubezpieczeń serwowała studentom wykłady ze spawalnictwa. Uczelnia funkcjonowała w pobliżu Politechniki Radomskiej i miała ułatwiony dostęp do jej kadr. Spawalnictwo natomiast miało poszerzać wiedzę młodych ludzi, którzy w przyszłości zajmowaliby się np. segmentem ubezpieczeń samochodowych.
Ekspertom PKA udało się także wychwycić uczelnię artystyczną, która na kierunku taniec zatrudniała kadrę naukową zajmującą się biologią małych zwierząt. Wszystko dlatego, by wypełnić wymagane minimum, dotyczące kadry z odpowiednimi tytułami naukowymi. Rocki wskazuje jeszcze jedno nadużycie, którego dopuszczają się uczelnie. Nazywają one specjalności studiów w taki sposób, by zwiększyć zainteresowanie młodych ludzi ich ofertą.
– Bywa, że np. specjalność ekonomia jest promowana jako finanse i rachunkowość , bo brzmi to lepiej – opowiada.
Problematyczne nowe kierunki
Z obserwacji PKA wynika, że uczelnie nie dość dobrze radzą sobie z nowym systemem tworzenia kierunków studiów. Wcześniej sztywno regulowały to określone przez ministra standardy. Teraz to same uczelnie mają wolną rękę w ich kreowaniu. Muszą jednak spełnić odpowiednie normy określone w tzw. Krajowych Ramach Kwalifikacji.