Rzeczpospolita: Czeka nas wielka, może rewolucyjna zmiana w systemie edukacji. Zmiany w oświacie są dobre czy złe?
Łukasz Ługowski: Trzeba zmieniać, czasem wszystko, bo świat się zmienia i musimy się przystosowywać. Ale edukacja ma swoje ograniczenia. Przede wszystkim trzeba wiedzieć, po co się zmian dokonuje. Kiedy zapisujemy dziecko do pierwszej klasy, powinniśmy – i my, i dziecko – wiedzieć, jak proces edukacji ma się skończyć. Kiedy przeprowadzam klasówkę, muszę umieć uzasadnić, po co ona jest, co chcę sprawdzić. Dobrze byłoby wiedzieć także po co jest ta reforma... Byłem zły na poprzednią reformę, która stworzyła gimnazja, ale wtedy wiceminister Irena Dzierzgowska umiała podać konkretny powód, dla którego się to robi: po to, żeby oddzielić dzieci od młodzieży, bo młodzież jest agresywna. I to była prawda. A teraz wracamy do starej formuły, w której będziemy mieć w jednej szkole małe dzieci, siedmioletnie oraz nabuzowaną energią młodzież, która za wszelką cenę chce wtedy pokazać jak bardzo jest ważna, i która na tych maluchach będzie się wyżywać. Istnienie gimnazjów właśnie temu miało zaradzić.