– Nie czuję się rzetelnie poinformowany o tym, co będzie się działo z moim dzieckiem w zreformowanej szkole – mówi Stanisław Matczak z Gdańska, organizator społecznej akcji „Nasze sześciolatki”.
Wraz z setkami innych rodziców niepokoi się o to, czy jego córka w 2009 roku nie trafi do przepełnionej klasy (bo do szkół mają iść razem sześcio- i siedmiolatki, ok. 700 tys. dzieci), czy nowy program nauczania będzie dobrze przygotowany i czy nauczyciele będą wiedzieli, jak go realizować. Razem z inicjatorami akcji „Ratuj maluchy” wysłał list do rzecznika praw obywatelskich, by przyjrzał się planom MEN.
Ale wątpliwości na temat reformy miały rozwiać debaty minister edukacji Katarzyny Hall. Od połowy kwietnia odwiedzała kolejne województwa. Cykl spotkań zakończyła wczoraj w Rzeszowie. Mówiła tam m.in. o potrzebie zmiany systemu wynagradzania nauczycieli na bardziej elastyczny, by pensją można było motywować do lepszej pracy.
Matczak śledził informacje z debat w mediach. Na spotkaniu w Gdańsku nie był. – Bo nie zapraszano na nie zwykłych rodziców. Przez to nie czujemy się traktowani jako partnerzy, a przecież chodzi o nasze dzieci. Reformę odbieramy jako obniżenie standardów edukacji.
Wiceminister Zbigniew Marciniak tłumaczy, że debaty skierowane były przede wszystkim do tych, którzy będą musieli przygotować szkoły do zmian, czyli samorządowców i dyrektorów placówek. Jednak i wśród nich trudno znaleźć zadowolonych ze spotkań.