Katarzyna Walentynowicz, polonistka z warszawskiego L LO, przyznaje: – W szkole spędzam mniej godzin niż przedstawiciele innych zawodów w swoich pracach. Jednego dnia mam osiem lekcji, a drugiego trzy. Jednak do każdego dnia trzeba doliczyć cztery godzin na sprawdzanie zeszytów, przygotowanie do lekcji, dyżury w szkole, rozmowy z rodzicami, którzy dzwonią popołudniami, bo jestem też wychowawcą – wylicza.
Edycie, nauczycielce fizyki z Sosnowca, w ciągu roku szkolnego zdarzały się dni, że miała tylko jedną godzinę lekcji. – Ale i tak nie wychodziłam ze szkoły po godzinie. Wypełniałam dokumenty, pisałam wnioski o unijne dotacje na szkolenia dla innych nauczycieli. Teraz też nie mam jeszcze wakacji, bo pilotuję rekrutację do liceów. Do bazy danych wpisuję oceny gimnazjalistów, odpowiadam na pytania kandydatów – opowiada.
Obie nauczycielki nie chcą zwiększenia czasu ich pracy w szkole. A etat nauczyciela to 18 godzin przeprowadzonych lekcji, tzw. pensum. Resztę – do 40 godzin tygodniowo – pedagog ma przeznaczyć na przygotowanie się, dokształcanie, pracę wychowawczą z młodzieżą. Nikt jednak nie sprawdza, ile czasu poza szkołą temu poświęca.
Jan Kamiński, dyrektor elitarnego łódzkiego LO im. Kopernika, przyznaje, że nauczyciele wychowania fizycznego nie wypracowują tygodniowo 40 godzin, bo nie przygotowują uczniów do matury. – Dlatego należy zróżnicować pensum lub zarobki – uważa.
Ze strony rządu już padła propozycja, by zwiększyć pensum o cztery godziny. O dodaniu godzin decydowałyby samorządy. One więc mogłyby też wpływać na to, kto będzie więcej pracował, a co za tym idzie więcej zarabiał.