Z zainteresowaniem przeczytałem wywiad, jakiego udzielił „Rzeczpospolitej” Tomasz Gajderowicz, wicedyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych (IBE). Instytucja ta przygotowuje na zlecenie Ministerstwa Edukacji Narodowej reformę edukacji, co wyjaśnia entuzjazm i optymizm, jaki zaprezentował rozmówca red. Joanny Ćwiek-Śwideckiej. Ja obserwuję to samo przedsięwzięcie z punktu widzenia dyrektora szkoły z blisko 35-letnim stażem, weterana niejednej reformy, a także eksperta zatrudnionego przez IBE w początkowej fazie prac. I z tej perspektywy stwierdzam, że szykowana zmiana jest pozbawiona wiarygodnej podbudowy naukowej, powstaje w absurdalnym tempie i przy fasadowej partycypacji społecznej. Nie stać mnie zatem na entuzjazm i optymizm.
Instytut Badań Edukacyjnych przygotowuje reformę w tempie jeszcze szybszym niż niesławna reformatorka z PiS Anna Zalewska
Wicedyrektor uspokaja w wywiadzie, że w reformie nie wszystko musi być podane naraz, bo w pierwszym roku zmiana dotyczyć będzie tylko dwóch roczników: pierwszej i czwartej klasy szkoły podstawowej. Zdaje się nie pamiętać, że nawet w takim przypadku koncepcja, ramowy plan nauczania czy podstawy programowe muszą być opracowane z myślą o całokształcie. Tymczasem mamy połowę marca, a zrekrutowani do zespołów przedmiotowych eksperci są na etapie wstępnego szkolenia. Wszystko jest opóźnione w stosunku do pierwotnego harmonogramu, choć publikacja projektów podstaw ma nastąpić o czasie, czyli w czerwcu. To tempo szybsze niż w reformie Anny Zalewskiej.
Czytaj więcej
– Sprawa jesiennych ferii to temat dyskusyjny. Rozważany jest tzw. tydzień projektowy, który da uczniom trochę oddechu. Prywatnie uważam, że można zrobić dodatkowe dni wolne w listopadzie kosztem skrócenia wakacji – podkreśla dr Tomasz Gajderowicz, wicedyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych.
Niesławna reformatorka z PiS, która „wszystko miała policzone”, przychodzi mi na myśl także, gdy czytam słowa wicedyrektora Gajderowicza o konsultacjach na wielką skalę. Minister Zalewska szczyciła się rzeszą tzw. ekspertów dobrej zmiany, którzy – jak się później okazało – nie mieli żadnego realnego wpływu na kształt przyjętych rozwiązań. Teraz liczby padają jeszcze większe, ale bez wyjaśnienia, że fundament reformy, czyli tzw. profil absolwenta, pojawił się w zasadzie znikąd, a przedmiotem konsultacji społecznych był jedynie w zakresie drugorzędnych szczegółów.
IBE szczyci się także tysiącami ankiet wypełnionych przez nauczycieli, ale można spokojnie założyć, że na zawarte w nich pytania typu: „Co byś zmienił(a) w zakresie swojego przedmiotu?” i „Co chcesz zachować?” – padła kakofonia różnych odpowiedzi, tak jak różne są poglądy nauczycieli. Za koncepcją reformy nie stoją recenzje naukowe, a jedynie nieznany w szczegółach głos ludu, który ma legitymizować rozwiązania wymyślone w IBE.