Minister edukacji Przemysław Czarnek poinformował w programie „W otwarte karty” , że obecnie w resorcie trwają prace nad odchudzeniem podstawy programowej. Jak tłumaczył są to „energiczne” działania, więc chyba można przypuszczać, że zmiany pojawią się już w przyszłym roku szkolnym.
Zapowiedź ministra można by przyjąć z ulgą i zadowoleniem, bo przeładowana podstawa programowa to największa zmora uczniów, nauczycieli i rodziców.
Szczegółów reformy co prawda jeszcze nie ma, ale wygląda na to, że okrojenie podstawy programowej to przede wszystkim zmniejszenie liczby zajęć lekcyjnych. - Trzy, cztery, może pięć godzin tygodniowo po to, by było więcej czasu na wspólnotę, więcej czasu na kontakty między uczniami i mniejsze obciążenia dla uczniów – mówił minister.
Nic tak nie wkurza rodziców, jak liczba zagadnień, które dziecko ma opanować na poszczególnych etapach edukacji. Jest zwykle tak dużo, że nie da się wszystkiego omówić, powtórzyć i utrwalić na lekcjach. Szczegóły dzieci muszą opanować same, po lekcjach. By zrozumieć, a nie tylko wykuć często potrzebują pomocy rodziców i korepetytorów. To powoduje, że odrabianie lekcji trwa godzinami – nawet do późnego wieczora. Czasu na zabawę z rówieśnikami brak – i to nie z powodu ilości lekcji w planie, ale właśnie dlatego, że w domu trzeba nadrabiać to, czego nie nauczono dziecka w szkole.
Naiwnością byłoby też przypuszczanie, że kończące wcześniej lekcje dzieci ochoczo wybiegną na boisko, by grać w klasy czy zbijaka. Częściej widać grupki dzieci, w których każde siedzi z nosem wbitym we własny telefon. Niewykluczone, że wszystkie dzieciaki grają w jedną grę w sieci, ale sądzę, że nie o taką integrację ministrowi chodzi.