Nie chcę przez to powiedzieć, że szkoła przed PiS była idealna. Już od bardzo dawna nie jest ona przestrzenią, w której młodzi czują się bezpiecznie i fajnie. Ale przez lata rządów Zjednoczonej Prawicy stała się naprawdę nieznośna.
Politycy powinni się zastanowić teraz nad tym, co takiego dzieje się w szkole, że młodzi się w niej aż tak intensywnie radykalizują
Dr Iga Kazimierczyk, prezeska fundacji „Przestrzeń dla Edukacji”
Szkoła koncentruje się na nauce pod
egzamin i paskach na świadectwie.
Rywalizacja nie jest niczym złym. Ale wydaje mi się, że głównym kłopotem polskiego systemu edukacji jest jego archaicznie-hierarchiczny charakter. Wpisana została w niego przemoc, choć nie jest ona intencjonalna. Cały ten system zbudowany jest tak, że w zasadzie nie ma gdzie wpuścić świeżego powietrza. Z jednej strony mamy niezłe prawo oświatowe i podstawy programowe, ale coś jest nie tak z duchem szkoły, bo panuje w niej atmosfera strachu i kontroli. To się zaogniło za czasów ministra (Przemysława) Czarnka, bo kontrola stała się niemal składową prawa oświatowego. Ale polska szkoła jest po prostu zbudowana na braku zaufania: nauczycielom nie ufają kuratoria, dyrektor i rodzice; nauczyciele zaś nie ufają uczniom. W takiej atmosferze bardzo ciężko jest o przestrzeń do tego, żeby działać swobodnie, oddolnie i obywatelsko. To ogromny grzech polskiego systemu szkolnictwa.
Sporo
mówi się o powstaniu rady szkoły, w której swój głos mieliby też uczniowie.
Samo stworzenie takich rad nie spowoduje, że w szkole pojawi się demokracja. Jeśli uczniowie i uczennice muszą zmieniać buty, a nauczyciele nie. Jeśli uczniowie i uczennice mają brzydką toaletę, a nauczyciele mają ładną. Jeśli nauczyciele mogą korzystać z telefonu, a uczniowie w niektórych szkołach nie. Jeśli nauczyciele mają pokój, swoją symboliczną przestrzeń, a uczniowie mają tylko pusty korytarz, to trudno jest dziwić się, że oni nie czują się w tym miejscu ani bezpiecznie, ani swobodnie. Nie czują, że do tej szkoły przynależą i mogą coś w niej zrobić.
MEN proponuje, by uczniowie mieli swój
udział w wyborze dyrektora szkoły. Nauczyciele jednak bardzo krytycznie
podchodzą do tego pomysłu.
Jeśli się przyczepi broszkę do brzydkiej sukienki, to ta brzydka sukienka nie stanie się ładna. I to jest właśnie taki pomysł. Jeśli demokracja nie jest w szkole codzienną praktyką, to danie uczniom prawa do wybierania dyrektora nie spowoduje, że będzie silniejsza. Choć taka deklaracja dobrze brzmi na konferencji prasowej.
By budować demokrację w szkole, potrzebna
jest wola dyrektora i pracujących w niej nauczycieli?
Powiedziałabym raczej, że potrzebny jest do tego czas. A w Polsce najzwyczajniej w świecie nauczyciele tego czasu nie mają. Pamiętajmy, że większość nauczycieli pracuje ponad ustawowe pensum, po 30 godzin tablicowych. Inaczej nie zarobią na życie. Przeciążeni są także uczniowie i uczennice. Kiedy mają to robić (budować demokrację - red.)? Pomiędzy lekcjami, na przerwie czy po godzinach? Pamiętajmy, że uczniowie w klasach siódmych i ósmych w zasadzie pracują na pełen etat. Nie ma czasu na żadne inicjatywy obywatelskie.