Podniesienia płac domagają się nie tylko nauczyciele, którzy w piątek zablokowali centrum Warszawy. Podwyżek chcą też lekarze i pielęgniarki. Dla nich musiałyby się znaleźć pieniądze w budżetach samorządów i w kasie Narodowego Funduszu Zdrowia – razem około 11 mld zł.
Więcej chcą zarabiać też pracownicy skarbówki i celnicy. Gdyby rząd zechciał zrealizować ich oczekiwania, budżet musiałby wyłożyć kolejne 1,3 mld zł. Minimum 100 milionów zł, także z państwowej kasy, miałoby pójść na podniesienie pensji pracowników sądownictwa – sędziów i rejentów. Około 1,1 mld zł zaś musiałyby znaleźć na podwyżki kopalnie i koleje państwowe. Roszczenia zgłaszają bowiem także górnicy i kolejarze. – Żądania są słuszne, ale oczekiwana skala podwyżek jest nierealna i niemożliwa do spełnienia – stwierdził szef Klubu PO Zbigniew Chlebowski. – To jest proces, który trzeba rozłożyć na lata.
Rzecznik rządu Agnieszka Liszka podkreśla, że teraz nastąpi zderzenie roszczeń z rzeczywistością, to znaczy z zasobnością budżetu państwa, jego agencji i państwowych firm. – Podsumowywanie żądań na tym etapie jest przedwczesne – przekonuje Liszka. – To, czy rząd komukolwiek dołoży do pensji, i ile, zależy od możliwości budżetu i oceny tego, na ile poszczególne oczekiwania są racjonalne i uzasadnione.
o 9,2 proc. wzrosły przeciętnie płace w przedsiębiorstwach w ubiegłym roku
Jednak pracownicy często są zwycięzcami w takich sporach. Ostatnie rozmowy w sprawie podwyżek płac w Kompanii Węglowej skończyły się kompromisem, który jednak premiował żądania górników.