– Uczę klasy I-III i wiem, że szkoły nie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków. Jestem przerażona tym, co czeka moją córkę – mówi nauczycielka z Bytomia.
Opowiada, że nie tylko w szkole, w której pracuje, klasy dla najmłodszych są zastawione ławkami, a kącik do rekreacji jest tak mały, że nie pomieści naraz wszystkich uczniów. – Zaleca się, by pierwszaki co jakiś czas miały zajęcia ruchowe, bo szybko tracą koncentrację. W praktyce wygląda to tak, że podskakują koło ławek. Są skazane na 45-minutowe lekcje według dzwonków. Tak nie powinno być, ale jak wypuszczę je wcześniej na korytarz, to przeszkadzają innym, a gdy siedzimy na przerwie w klasie, to drzwi i tak cały czas są otwarte, bo zaglądają starsi uczniowie – opowiada nauczycielka. Dodaje, że widzi, jak zagubione w szkole są siedmiolatki: – Intelektualnie sześciolatki są gotowe do nauki, ale emocjonalnie to jeszcze dzieci, które wymagają wiele troski.
Właśnie zapewnienie opieki głównie niepokoi rodziców. – Po lekcjach sześciolatki trafią do świetlicy. Znam świetlicę w szkole starszego syna. Dzieci siedzą stłoczone. Nauczycielki patrzą tylko, żeby się nie pozabijały. Gra komputer i telewizor. Nie ma pomieszczenia na odrabianie lekcji. To po prostu poczekalnia – opowiada Iwona, mama Wojtka, którego obejmie reforma.
W sondażu GfK Polonia dla „Rz” aż 62 proc. Polaków podziela te niepokoje i uważa, że szkoły nie są przygotowane na przyjęcie małych dzieci. 58 proc. sądzi, że posłanie sześciolatków do pierwszej klasy to w ogóle zły pomysł. – Bo nie ma się do czego śpieszyć. Tak dużo słyszy się o szkolnej przemocy. Nie wyobrażam sobie, by sześcioletnie dzieci biegały po tym samym korytarzu co nastolatki. Nie widzę korzyści z tego dla mojego dziecka. Mam wrażenie, że chodzi tylko o to, by rok wcześniej rozpoczęło pracę – mówi Magdalena Łazuka z Warszawy, mama pięciolatki.
W 2009 r. do szkół mają pójść siedmiolatki z 2002 r. z pierwszą połową rocznika dzieci z 2003 r.