Uczelnie zaczęły już przygotowania do tegorocznej rekrutacji, ale nie są pewne, w jakiej formule będą kształcić studentów. Ci zaś nie mają gwarancji, że wymarzone studia nie zmienią się po drodze w rodzaj... szkoły zawodowej. A nawet – czy ich dyplomy nie zostaną unieważnione.
– Podobnie jak Ministerstwo Nauki sam nie wiem, jak sobie poradzić z tym problemem – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Waldemar Tłokiński, rektor Ateneum Szkoły Wyższej w Gdańsku i szef konferencji zrzeszającej rektorów uczelni niepublicznych.
Bałagan spowodowała tegoroczna nowelizacja prawa o szkolnictwie wyższym. Miała sprecyzować, kiedy profil kształcenia na danym wydziale można ocenić jako ogólnoakademicki (student otrzymuje szeroki dostęp do wiedzy teoretycznej, uczestniczy w badaniach), a kiedy jako mniej prestiżowy – profil praktyczny.
Dla większości z około 300 uczelni niepublicznych i nawet połowy wydziałów z ponad 100 szkół publicznych zapowiadało to rewolucję. Te, które obecnie kształcą w trybie ogólnoakademickim, a nie mogą nadawać stopnia naukowego, powinny najpóźniej w latach 2016 i 2017 przejść na kształcenie o profilu praktycznym. Aby ponownie otrzymać dotychczasowe uprawnienia, muszą zacząć prowadzić badania, wzmocnić swoje kadry, przejść jeden pełny cykl kształcenia (od I do III roku). A na koniec dostać pozytywną ocenę od Polskiej Komisji Akredytacyjnej (PKA) na profilu praktycznym.
Taką interpretację przepisów w listopadowym liście do rektorów przedstawił wiceminister nauki prof. Marek Ratajczak. Oznaczało to masową utratę uprawnień ogólnoakademickich za kilka lat.
Jednak w ostatnich dniach resort zupełnie zmienił interpretację. Według nowej te wydziały, które już dziś kształcą w profilu ogólnoakademickim, mogą łatwo utrzymać uprawnienia – wystarczy, że zdobyły wcześniej jakąkolwiek dobrą ocenę PKA.