Poseł Konfederacji Robert Winnicki zażądał likwidacji Karty Nauczyciela, dokumentu regulującego awanse pedagogów, ich płace i status zawodowy. Nazwał ja absurdem. Pewnie wydawało mu się, że na tak radykalny postulat minister Czarnek, szczególnie w trakcie kampanii wyborczej, gotów nie będzie. Nic bardziej mylnego. Minister ruszył po głosy z impetem.
- Panie pośle, musi pan głosować na PiS, bo my chcemy zlikwidować Kartę Nauczyciela, mamy to w swoim programie i będzie to robione zaraz na jesieni tego roku. Tylko niech pan na nas zagłosuje panie pośle. Tak jest, Karta Nauczyciela musi być zlikwidowana - powiedział szef MEiN.
W środowisku zawrzało. Protestują nauczyciele i szef ZNP Sławomir Broniarz. Nauczycielski związek w specjalnym oświadczeniu tłumaczy rozemocjonowanym politykom do czego służy Karta i dlaczego jest tak ważna dla tej grupy zawodowej. Podkreśla, że to jedyna ochrona edukacji przed komercjalizacją.
Po kilkunastu godzinach minister zrozumiał zapewne, że w ferworze politycznej konkurencji nieco się zapędził. - Likwidacja Karty Nauczyciela rodem ze stanu wojennego nie oznacza pustki. Zostanie ona zastąpiona nowoczesnym i właściwym dla państwa prawa aktem legislacyjnym, umacniającym status zawodowy - napisał na Twitterze.
Szkody w środowisku już się jednak wydarzyły. Karta to dla nauczycieli rzecz święta i jedna z niewielu dobrych stron tego zawodu. Przy niskich pensjach, przeciążeniu pracą, ideologizacji nauczania i braku stabilności, jest jedynym elementem stanowiącym o prestiżu profesji. "Historia nauczycieli i nauczycielek w Polsce splata się z Kartą Nauczyciela, ustawą regulującą pragmatykę zawodową. Prababką dzisiejszej ustawy jest ustawa o stosunkach służbowych nauczycieli z 1926 roku, a obecnie funkcjonująca Karta jest jedną z najczęściej nowelizowanych ustaw w Polsce" – tłumaczy niewystarczająco dobrze poinformowanemu ministrowi Zarząd Główny ZNP.