Edukacja przez wiele kampanii wyborczych była spychana na dalszy plan. Nie jest to oczywiście zarzut do Pana, ale opis sytuacji. Dlaczego tak się działo?
Na pewno edukacja jest obecna w naszym programie wyborczych i zawsze poświęcamy jej wiele miejsca. Ale faktycznie jeśli chodzi o główne tematy kampanii to edukacja w mediach i debatach na pewno nie była na pierwszym miejscu. To, co pojawiało się najczęściej, to finansowanie edukacji obecne, szczególnie w kampanii samorządowych. Mowa tu o sposobie finansowania edukacji, kwestii Karty Nauczyciela, płacach nauczycieli. Ale jakość kształcenia, a już na pewno program, nie był takim tematem czy elementem, który budził emocje. Dziś staje się to wszystko dużo bardziej emocjonujące ze względu na te wszystkie złe rzeczy, które się w edukacji dzieją. Gdy sięga się dna, to zaczyna się poważna rozmowa o tym, jak to zmienić. A to co zrobił w edukacji minister Przemysław Czarnek to właśnie takie sięgnięcie dna. To przelało czarę goryczy. Stąd zainteresowanie tym, jak wygląda szkoła, tym jak kształcone są w Polsce dzieci. Również u samych rodziców chęć szukania odpowiedzi na nurtujące ich pytania jest większa niż kiedykolwiek.
Wróćmy do tego co było jednak wcześniej. Niewielka obecność spraw edukacji w debacie publicznej była o tyle dziwne, że przecież to temat powszechny, który dotyka każdego lub prawie każdego. Wyjątkiem były kwestie światopoglądowe i szkoła.
To budziło i budzi największe emocje. I pewnie też tak będzie w najbliższej kampanii. Ale myślę, że czarę goryczy o której wspominałem przelała ustawa Lex Czarnek. Wtedy rodzice naprawdę zobaczyli, że mogą stracić definitywnie wpływ na to, co dzieje się w szkole. I jest też zmęczenie – rozmawiam z rodzicami, sam jeszcze nie mam takich doświadczeń – odrabiania lekcji z dziećmi. To staje się nie wyjątkiem, ale zasadą. No i świat przyspieszył, a nie nadążają za tym programy. To nie są nawet programy z lat 90-tych, tylko 70-tych.
Ale edukacja już nie jest na dalszym politycznym planie, jak kiedyś.