Temat dostępności nie obchodzi nas do momentu, gdy nie napotkamy na barierę, która utrudnia lub uniemożliwia nam funkcjonowanie w codzienności. A jednak coś nas w tej dbałości o dostępność mierzi…
I nie chodzi wyłącznie o kilometry. O te kilometry, które uczeń czy uczennica np. w kryzysie emocjonalnym, musi pokonać by dotrzeć do specjalisty. Chodzi też o dostępność intelektualną i emocjonalną, jakiej potrzebują dzieci i młodzież od nas, znaczących osób dorosłych (nauczycieli, rodziców, opiekunów, specjalistów, dziadków).
Co to oznacza? Że każda szkoła ogólnodostępna ma być ogólnodostępna. Ma być dostępna pod względem architektonicznym, cyfrowym i informacyjno-komunikacyjnym. Dostępna dla każdej osoby, która ze względu na swoje cechy zewnętrzne lub wewnętrzne, albo ze względu na okoliczności, w których się znajduje, musi podjąć dodatkowe działania lub zastosować dodatkowe środki w celu przezwyciężenia bariery, aby uczestniczyć w różnych sferach życia na zasadzie równości z innymi osobami.
Jak z nią jest? Dobrze wiecie. Jeżeli z badań Fundacji Dbam o mój zasięg wynika, że do specjalisty w szkole chodzi się „za karę” (33,2 proc. badanych), to znaczy, że coś zepsuliśmy. Żeby nie powiedzieć dosadniej.
A w myśl Ustawy z 19 lipca 2019 r. o zapewnieniu dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami, to państwo, rozumiane jako ludzie pracujący w instytucjach publicznych, ma zapewnić tę dostępność wszystkim osobom.