Szkoła w uściskach ideologii

Publicznej oświacie brakuje narzędzi, by obronić swoją neutralność światopoglądową.

Publikacja: 05.04.2014 13:00

Spory coraz częściej nie dotyczą np. krzyży w klasach, lecz programów, które służą indoktrynacji dzi

Spory coraz częściej nie dotyczą np. krzyży w klasach, lecz programów, które służą indoktrynacji dzieci

Foto: Fotorzepa, Robert Wójcik Robert Wójcik

Wojna o kształt przekonań przyszłych pokoleń zaczyna przenosić się do szkoły. Z rzeczywistości, w której dyskusja o tym, czy np. religia powinna należeć do kanonu przedmiotów szkolnych, odbywała się na forum politycznym czy medialnym, trafiliśmy do takiej, w której do szkół  coraz częściej wchodzą różnego rodzaju organizacje, które pod płaszczem warsztatów, a niekiedy nawet w ramach obowiązkowych zajęć programowych indoktrynują uczniów.

Choć konstytucja, a także ustawa o systemie oświaty, gwarantuje, że przestrzeń publicznej szkoły ma być neutralna światopoglądowo, to wygląda na to, że system nie ma narzędzi, by tę neutralność zapewnić. Sytuacja niepokoi tym bardziej, że organizacje, które rzekomo mają działać dla dobra uczniów, często wprost łączą się z polityką, bywa też, że służą jako narzędzie do pozyskiwania pieniędzy.

Światopogląd certyfikowany

Na kanwie sporu o ideologię gender starosta wołomiński, polityk PiS Piotr Uściński, zainicjował akcję, której celem jest przyznawanie placówkom oświatowym certyfikatów Szkoła Przyjazna Rodzinie. Certyfikaty przyznaje Fundacja Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny.

Zapytaliśmy przedstawicieli tej organizacji, kto i na jakich zasadach podejmuje decyzję o przyznaniu takiego dokumentu. Anna Borkowska-Kniołek, rzeczniczka fundacji, odpowiedziała nam, że decydują o tym władze fundacji po rozmowie z dyrektorem placówki.

– Podstawą do otrzymania takiego certyfikatu jest deklaracja, że szkoła nie realizuje i nie będzie realizowała programów, które deprawują uczniów, np. namawiają do wczesnej inicjacji seksualnej – wyjaśnia.

Nieco inny sposób działania wyłania się z lektury programu akcji. Tam już jest mowa o tym, że certyfikat otrzymają te szkoły, które będą realizowały programy proponowane przez współpracujące z fundacją organizacje. Udział w programach ma być odpłatny.

To nie spodobało się Ministerstwu Edukacji, które poleciło mazowieckiemu kuratorowi oświaty, by przyjrzał się, na jakich zasadach te programy mają być finansowane oraz czy rodzice oraz dyrektorzy szkół wiedzą, jakie treści pojawią się w ramach programów. Pytanie jest o tyle zasadne, że mają być one gotowe dopiero we wrześniu.

Za ideologię gender płaci Bruksela

Przykład z innej strony. „Równościowe przedszkole. Jak uczynić wychowanie przedszkolne wrażliwym na płeć"  to według autorek Anny Dzierzgowskiej, Joanny Piotrowskiej oraz Ewy Rutkowskiej poradnik dla nauczycieli. Według tych wskazówek w kilkunastu przedszkolach w Polsce edukuje się dzieci.

Program wzbudza kontrowersje, gdyż w ramach uświadamiania dzieciom równości płci autorki proponują, by chłopcy przebierali się w dziewczęce stroje i zakładali peruki. Zdaniem ekspertów taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Prof. Józefa Bałachowicz z Zespołu Edukacji Elementarnej, który działa przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN, twierdzi, że program po prostu nie spełnia wymogów programu edukacji przedszkolnej. Nisko oceniła także jego warstwę merytoryczną.

„Istotnym uchybieniem proponowanych nauczycielom treści wychowania jest utożsamianie wprowadzania idei wychowania równościowego w przedszkolu z wychowaniem apłciowym. Czym innym jest bowiem ujawnianie dyskryminacji ze względu na płeć obecnej w naszej kulturze i rozważny trening zachowań prorównościowych, a czym innym »wysadzanie dziecka« z jego biologicznej płci i kształtowanie niechętnego stosunku do niej" – napisała  prof. Bałachowicz.

Autorki programu (czy metapodręcznika, jak go nazywają) to działaczki fundacji Feminoteka. Program powstał w ramach projektu finansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego.

Polityka, pieniądze, wychowanie

Przykłady można mnożyć. Do szkolnych drzwi pukają skrajnie liberalne, obyczajowo związane z politykami Twojego Ruchu, organizacje „edukatorów seksualnych" typu Ponton czy Kampania przeciw Homofobii. Z drugiej strony Publiczna Szkoła nr 27 w Rzeszowie w ramach Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej tak zmieniła program nauczania, że w ramach zajęć z matematyki uczniowie rozwiązywali zadania „tematycznie związane z sanktuariami", a na języku polskim mieli napisać „List do Papieża Franciszka z podziękowaniem za Sanktuaria Maryjne".

Zdaniem prof. Henryka Samsonowicza, byłego ministra edukacji (przeniósł religię z sal katechetycznych do szkół), założenie, że szkoła ma wychowywać w określonych normach etycznych, jest błędem. – Uczniowie powinni mieć możliwość zapoznać się z jak największą ilością poglądów, szkoła powinna odpowiadać na wszystkie pytania, jakie zadają młodzi ludzie – mówi „Rz" prof. Samsonowicz.

Dodaje jednak, że niepokoi go sytuacja, kiedy to do szkoły może wejść dowolna organizacja i prezentować treści, które nie są przez nikogo kontrolowane. – To musi się mieścić w akceptowanym przez społeczeństwo kanonie – wskazuje.

Prof. Bogusław Śliwerski, przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, zwraca uwagę, że o kwestiach związanych z wychowaniem dzieci decydują rodzice.

– To na nich spoczywa to prawo i obowiązek, szkoła powinna jedynie pełnić funkcję pomocniczą. Nie można przenosić na nią tej odpowiedzialności i szkoła nie powinna tej odpowiedzialności przejmować – mówi prof. Śliwerski.

W jego ocenie szkoła publiczna w warstwie wychowawczej zawsze będzie łatwym celem do prowokowania konfliktu dotyczącego religii, seksualności czy patriotyzmu. – Problem polega na tym, że system oświaty nie ma narzędzi, by skutecznie walczyć z politykami czy organizacjami, które na tym konflikcie cynicznie chcą zyskać – mówi Śliwerski.

Wskazuje, że jakiekolwiek certyfikaty czy świadectwa nie powinny stygmatyzować szkół, które przecież dostępne są dla wszystkich uczniów niezależnie od tego, jaki światopogląd wyznają oni i ich rodzice.

Z problemem wchodzącej do szkół ideologii chce się zmierzyć się minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska. – Obserwujemy niebezpieczne zjawisko, w którym takie słowa jak „równość" czy „rodzina" zaczynają mieć ideologiczną bądź polityczną konotację – mówi „Rz" szefowa MEN.

W jej ocenie w tej chwili rodzice mają zbyt mały wpływ na to, co w warstwie wychowawczej dzieje się na terenie szkoły. Do akceptacji programu wychowawczego wystarczy zgoda rady rodziców, która zresztą dla władz szkoły nie jest wiążąca.

– Zastanawiam się nad rozwiązaniem, zgodnie z którym na wprowadzenie jakiegokolwiek programu wychowawczego, tak jak w przypadku udziału w zajęciach z religii czy etyki, każdy z rodziców musiałby wyrazić indywidualną zgodę – mówi Kluzik-Rostkowska, zaznaczając, że ma to być punkt wyjścia do dyskusji na temat zmian w tym zakresie.

Wojna o kształt przekonań przyszłych pokoleń zaczyna przenosić się do szkoły. Z rzeczywistości, w której dyskusja o tym, czy np. religia powinna należeć do kanonu przedmiotów szkolnych, odbywała się na forum politycznym czy medialnym, trafiliśmy do takiej, w której do szkół  coraz częściej wchodzą różnego rodzaju organizacje, które pod płaszczem warsztatów, a niekiedy nawet w ramach obowiązkowych zajęć programowych indoktrynują uczniów.

Pozostało 93% artykułu
Edukacja
Podcast „Szkoła na nowo”: Skibidi, sigma - czyli w jaki sposób młodzi tworzą swój język?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Edukacja
MEN zmienia przepisy o frekwencji w szkole. Uczeń nie pojedzie na wakacje we wrześniu
Edukacja
Rusza nowy podcast "Rz" poświęcony edukacji
Edukacja
Marcin Smolik odwołany ze stanowiska szefa CKE
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Edukacja
Ćwiek-Świdecka: czy wyniki Szkoły w Chmurze na pewno są takie złe?