Ostatnie tygodnie przyniosły burzliwą debatę na temat stanu polskich uczelni. Dyskusję pobudzoną zapowiedzią minister nauki i szkolnictwa wyższego prof. Barbary Kudryckiej rychłego przeprowadzenia głębokich reform w tym obszarze. Deklarację wypada przyjąć z zadowoleniem, gdyż od wielu lat partie polityczne i rządy szerokim łukiem omijały ten temat, a jest o czym rozmawiać i co reformować.
Mimo imponujących wskaźników wzrostu liczby studentów, poziom badań naukowych i kształcenia na krajowych uczelniach nie odpowiada naszym potrzebom i aspiracjom. Poziom ten obrazują m.in. fatalne pozycje w światowych rankingach uniwersytetów. W najbardziej znanym, przygotowywanym od lat na Uniwersytecie Jiao Tong w Szanghaju, wśród 500 najlepszych wyższych szkół świata znajdują się tylko uniwersytety Jagielloński i Warszawski, oba w czwartej setce. Żadna polska uczelnia nie weszła do setki najlepszych w Europie.
W inaczej zdefiniowanym rankingu, publikowanym przez „The Times Higher Education Supplement”, również wśród 500 najlepszych uczelni świata, poza wymienionymi jest jeszcze tylko Politechnika Warszawska, wszystkie też tylko w czwartej setce. Najlepszy – Uniwersytet Jagielloński – spadł w ostatnim roku o 44 pozycje. W hiszpańskim rankingu Webometrics, obejmującym 4000 najlepszych uczelni świata, nasi przedstawiciele są poza pierwszą pięćsetką.
Przeciwnicy rankingów argumentują, że jeśli ma się takie pieniądze jak Stanford, Harvard, Cambridge czy Oxford, można zajmować wysokie pozycje. Ale wśród uczelni wymienionych przez „The Times” przed naszymi znajduje się, na przykład, osiem uczelni z Chin (trzy w pierwszej setce), po trzy uczelnie z Indii i Malezji, po dwie z Brazylii, Południowej Afryki, Chile i Tajlandii, a także uniwersytety z Argentyny i Meksyku. Niektórzy wzruszają ramionami – po co się przejmować miejscem w rankingu? Stawka jest jednak wysoka, bo przyszli studenci z całego świata, w tym także absolwenci naszych szkół średnich, starannie przeglądają rankingi. Może się okazać, że tylko z tego powodu będziemy bez szans na globalnym rynku usług edukacyjnych.
Podobnie jak w gospodarce, rozwiązaniem jest tylko konkurencja. Kierunek zmian może nam wskazać przykład Stanów Zjednoczonych, kraju przodującego w innowacyjności. Na około 4 tys. działających tam szkół wyższych najróżniejszych typów i jakości, tylko około 50 to uczelnie najlepszej marki, kształcące elity i pochłaniające lwią część środków przeznaczanych w tym kraju na naukę.