Pani Wanda przyjechała do Londynu z dwoma synami: 15-letnim Marcinem i 18-letnim Adrianem. Nie mówiła po angielsku, synowie trochę. Wraz z pełnoletnim Adrianem znalazła pracę w kuchni w tureckiej restauracji. Młodszy syn miał się dalej uczyć. Ale ponieważ rodzina przyjechała po rozpoczęciu roku szkolnego, najbliżej położone szkoły odmówiły przyjęcia chłopca z braku miejsc.
– Nikt nie powiedział mi, że powinnam pisać odwołania, szukać szkół przez urząd dzielnicy. Nie znam angielskiego, więc robiłam tak, jak kazała znajoma. Powiedziała, żebym czekała, bo jak się znajdzie miejsce, szkoła sama zadzwoni – opowiada kobieta.
Tymczasem jej szef zaproponował, aby młodszy syn roznosił ulotki. Nastoletniemu Marcinowi zaimponowało, że może zarabiać. Nie zamierzał już chodzić do szkoły.
Problem ze znalezieniem szkoły w Londynie dla 13-letniego Bartosza miała też Ewa Chrzanowska, mimo że w odpowiednim urzędzie wcześniej zasięgnęła informacji, na jakich zasadach syn może kontynuować naukę. Niestety, trzy kolejne szkoły odrzuciły jego aplikacje, bo nie było w nich miejsc. – Pomocy szukaliśmy w urzędzie dzielnicy, ale tam odsyłano nas od urzędnika do urzędnika. Ktoś zasugerował, żebyśmy sami odwiedzili wszystkie lokalne szkoły i wszędzie wypełniali aplikacje – opowiada pani Ewa.
Brytyjskie Ministerstwo Edukacji szacuje się, że do tamtejszych szkół chodzi 170 tys. polskich dzieci. Nie ma danych, ile nie jest posyłanych do szkół. Wiadomo natomiast, że na Wyspach ok. 10 tysięcy dzieci w wieku od 5 do 16 lat nie wypełnia obowiązku szkolnego. Niemal połowa z nich pochodzi z patologicznych rodzin albo są to młodociani uciekinierzy. Drugą część stanowią dzieci imigrantów.