Przed gmachem resortu edukacji organizatorzy niedzielnej pikiety Karolina i Tomasz Elbanowscy z ruchu społecznego Ratuj Maluchy postawili szkolną tablicę. – Piszcie swoje żale do ministerstwa – zachęcali kilkudziesięciu rodziców.
Przyszli pod MEN zaniepokojeniu posłaniem w 2009 r. sześciolatków do szkół. Wielu manifestowało z dziećmi, które obejmie reforma. Trzymali transparenty: „Nasze dzieci to nie kurza ferma – dajcie im czas na wzrost”, „Dla dzieci dzieciństwo, a nie wyścig szczurów”.
„Jakim sposobem ministerstwo chce przygotować szkoły do przyjęcia tak małych dzieci już od września 2009?” – napisała na tablicy Dorota Arak z Warszawy, mama 4,5-letniej Gabrysi. – Nie wierzę, że świetlice, do których po lekcjach trafią dzieci, zmienią się z przechowalni w sale podobne do tych w przedszkolach – tłumaczyła.
Monika Banak, mama sześcioletniego Franciszka i pięcioletniego Gustawa, nie wyobraża sobie, że w jednej klasie będą się uczyć siedmio- i sześciolatki. A tak ma być w pierwszych latach reformy, bo do 2011 r. to rodzice będą decydować, czy posłać do pierwszej klasy sześcio- czy siedmiolatka.
– Jestem nauczycielką. Dzieci, między którymi jest rok różnicy, nie są w stanie tak samo funkcjonować w szkole. Nauczyciele przez lata będą się z tym borykać. Wymagania wobec dzieci będą takie same, a ich możliwości różne – mówiła Banak.