– Studia, i to w obcym mieście, to prawdziwy egzamin dojrzałości. Surwiwal. Nie ma wprawdzie wywiadówek, rodzice nie pilnują. Jednak wykładowcy to nie wychowawcy, który wyrozumiale patrzyli na spóźnienia, wagary i nieodrobione zadania domowe. Trzeba radzić sobie samemu. I jeszcze ten stres. Pytania, czy dam sobie ze wszystkim radę? Znajdę fajną stancję, pracę i czy starczy mi pieniędzy na utrzymanie – opowiada Amelia, która osiem lat temu wyjechała z maleńkiej malowniczej wsi na Kurpiach, by w Poznaniu studiować kulturoznawstwo na Uniwersytecie Adama Mickiewicza.
[srodtytul]Co cię nie zabije, to cię wzmocni[/srodtytul]
– Od dziecka wiedziałam, że jeśli będę studiować, to muszę opuścić rodzinne strony. By łatwiej nam było odnaleźć się w nowym środowisku, postanowiłyśmy razem z moją serdeczną przyjaciółką złożyć dokumenty na uczelnie. Wybierałyśmy je według dwóch kluczy – zainteresowania i jak najbliżej miejsca zamieszkania – by móc jak najczęściej przyjeżdżać do domu. Starałyśmy się o przyjęcie na studia w Warszawie, Toruniu i Olsztynie. Poznań był rozwiązaniem awaryjnym. Obie dostałyśmy się właśnie tu – opowiada Amelia. Pierwszy miesiąc w nowym mieście wspomina do dziś jak horror. – Stancji szukałyśmy przez biuro pośrednictwa, które specjalizowało się w wyszukiwaniu mieszkań dla studentów. Uznałyśmy, że to gwarancja profesjonalnej obsługi. Ale facet traktował nas jak intruzów i naciągaczki. Straszył konsekwencjami, jakie nas czekają, jeśli coś zniszczymy czy nie zapłacimy w terminie. Wkurzał mnie. Uważam się za odpowiedzialną, więc umiem ponosić konsekwencje, jeśli nie wywiążę się z umowy. Najważniejsze było, by stancja nie była zbyt droga. Miałam ograniczone fundusze – wspomina Amelia, która z koleżanką po kilku tygodniach poszukiwań znalazła odpowiednie mieszkanie. – Cena atrakcyjna. Blisko uczelni, tylko trzeba było je urządzić. Nie miałyśmy w Poznaniu nikogo znajomego, więc cały dobytek w postaci mebli i sprzętów zwiozłyśmy z domu. Podróż na pace ciężarówki trwała 10 godzin. Ale było warto – stwierdza Amelia. Po miesiącu zaczął się kolejny problem. Koleżankę pokonała rozłąka z rodzicami. Przeniosła się więc na uczelnię bliżej rodzinnego domu. – To był najtrudniejszy moment. Nie miałam tu innych znajomych i jeszcze na dodatek musiałam sama opłacać czynsz za mieszkanie, na które nie było mnie stać – tłumaczy Amelia, przez której wówczas mieszkanie przewinęło się sporo dziwaków, zanim trafiła na odpowiednią współlokatorkę. Z czasem nawiązała nowe znajomości. Nigdy nie zawaliła żadnego egzaminu. Nie miała urlopu dziekańskiego. Cieszy się, bo przetrwała. Po kilku latach poczuła się w Poznaniu jak u siebie w domu. Znalazła pracę, o jakiej marzyła, i grono przyjaciół.
W rodzinne strony wraca na święta i w wakacje. Jest dumna, że podwójnie zdała egzamin dojrzałości: raz w sensie matury, drugi raz, gdy się usamodzielniła i odniosła sukces.
[srodtytul]Grupy wsparcia[/srodtytul]