Chipsy, batony oraz cola – to coraz powszechniejsze nawyki żywieniowe młodych Polaków. Wyniki badań przeprowadzonych przez naukowców ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej nie pozostawiają złudzeń.
Okazuje się, że na tle innych krajów europejskich polskie nastolatki mają najłatwiejszy dostęp do niezdrowej żywności. Na efekty nie trzeba było czekać. Eksperci alarmują, że przybywa dzieci z nadwagą lub otyłością, i sugerują, że interwencję w tej sprawie powinien podjąć resort edukacji. Sami uczniowie przyznają, że w szkołach nie powinno się sprzedawać niezdrowej żywności.
Skazani na automaty
Badacze z wrocławskiego wydziału SWPS pod kierunkiem prof. Aleksandry Łuszczyńskiej przebadali ponad 800 uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i liceów w wieku od 10 do 17 lat. Czego się dowiedzieli? Że dostępność do niezdrowej żywności w domu i poza nim jest zdecydowanie wyższa w Polsce niż w Holandii, Wielkiej Brytanii czy Portugalii. Szczególnie poza domem. – Problem tkwi w szkołach, bo nie ma w nich jeszcze w zwyczaju serwowania zdrowej żywności. Uczniowie nie mają alternatywy, więc sięgają po to, co oferują im szkolne sklepiki oraz automaty – mówi Anna Januszewicz, współautorka badania, psychodietetyk z SWPS we Wrocławiu.
W jej ocenie, aby tę sytuację zmienić, potrzebne są zdecydowane działania ze strony resortu edukacji, które ograniczyłyby lub zupełnie zakazały sprzedaży niezdrowej żywności w szkołach. – Rozumiem, że jest wolny rynek, ale w przypadku szkół mamy do czynienia z dziećmi, więc trudno liczyć jedynie na ich samokontrolę – podkreśla.
– Resort edukacji będzie angażował się w programy lansujące zdrowy styl odżywiania – mówi „Rz" Tadeusz Sławecki wiceszef MEN. Zaznacza jednak, że zmiany dotyczące dystrybucji fast foodów na terenie szkoły powinni podejmować rodzice i nauczyciele.