Przedstawiciele samorządów mają dość przywilejów nauczycielskich, które obciążają gminny budżet kosztem innych wydatków. Chcą je ukrócić. Dłuższa praca przy tablicy, Karta nauczyciela tylko dla pracowników dydaktycznych, szersze uprawnienia w organizacji pracy szkół - to niektóre propozycje samorządów na reformę edukacji.
Wczoraj podczas spotkania organizacji samorządowych w Krakowie doprecyzowali oni założenia do reformy Karty nauczyciela i ustawy o systemie oświaty. Teraz zaczną zbierać pod nimi podpisy wójtów, starostów, prezydentów miast oraz marszałków województw. Następnie - w przyszłą środę - w Sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego projekt założeń zostanie skonsultowany z nauczycielskimi związkami. Później jako poselski ma zostać poddany procedurze legislacyjnej.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, politycy koalicji PO - PSL dali zielone światło, by w ten sposób zreformować oświatę. To oznacza prawdziwy przełom, bo do tej pory nikt nie chciał o tym słyszeć, obawiając się oporu nauczycielskich związków zawodowych.
Co dokładnie zakłada projekt samorządowców? Przede wszystkim chcą, by Karta nauczyciela obejmowała tylko pracowników dydaktycznych. Obecnie na jej podstawie zatrudniani są także szkolni psycholodzy, pedagodzy, wychowawcy OHP, a także nauczyciele pracujący poza szkołami, np. w kuratoriach.
Po drugie praca nauczyciela przy tablicy miałaby trwać dłużej. Nie jak teraz 18 godzin w tygodniu, lecz 20 godzin. Urlopy zostałyby skrócone. Nauczyciele mieliby prawo do 52 dni płatnego urlopu w roku (dwukrotnie więcej niż gwarantuje kodeks pracy), a nie ponad 70 dni roboczych, jak dziś. Samorządy proponują też nową formułę awansu zawodowego: najwyższy stopień, tj. nauczyciela dyplomowanego, z którym wiąże się najwyższe uposażenie, będzie nadawany dopiero po 20 latach pracy, w porozumieniu z samorządem i po wyrażeniu opinii rodziców. Teraz nauczyciele są w stanie przejść ścieżkę kariery zawodowej w 11 lat.