Państwowe uczelnie miały od tego roku akademickiego ograniczyć liczbę studentów. Ale większość – za zgodą Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego – ten zakaz obeszła.
Ministerialne ograniczenie (wzrost o 2 proc. w stosunku do liczby studentów w roku akademickim 2009/2010 na studiach stacjonarnych), które ma obowiązywać od tego roku akademickiego, okazało się bowiem nierealne. Aż 57 uczelni publicznych (czyli zdecydowana większość) odwołało się od tego nakazu, a resort zgodził się im podnieść dwuprocentowy próg. O jego podwyższenie wnioskowały prawie wszystkie renomowane uczelnie.
Wprowadzenie przez resort minister Barbary Kudryckiej limitów (weszły w życie pod koniec maja tego roku) ma ograniczyć napływ młodych ludzi na masowe kierunki, po których nie znajdują oni pracy, oraz, jak podkreśla Bartosz Loba, rzecznik resortu, poprawić strukturę kształcenia. – Dotychczas była ona zachwiana nadreprezentatywnością kierunków społecznych i humanistycznych oraz charakteryzowała się nieprzystawaniem do lokalnych rynków pracy i trendów ogólnopolskich – tłumaczy Loba.
Nieoficjalny powód jest też taki, że limity mają również uchronić uczelnie prywatne, a więc płatne, przed masową likwidacją – na studia wchodzi bowiem niż demograficzny.
Rektorzy bali się, że limity przyjęć uderzą w uczelnie, zwłaszcza te renomowane i oblegane, jak Uniwersytet Warszawski czy Jagielloński. – Według naszych szacunków po rekrutacji w połowie sierpnia pozostawało jeszcze ok. 80 tys. wolnych miejsc na studiach stacjonarnych – dodaje Loba.