Zakończył się rok szkolny dla maturzystów. Zamyka on równocześnie pewien etap zmian w systemie edukacji, które prowadziło Prawo i Sprawiedliwość. Oto bowiem pierwszy rocznik absolwentów 8-klasowych szkół podstawowych (w tym niżej podpisany) podchodzi do matury. Warto więc zastanowić się, jaki jest bilans wprowadzenia w życie pomysłu ex-minister Anny Zalewskiej, by gimnazja zastąpić 4-letnimi liceami i 5-letnimi technikami.
Z socjalizacyjnego punktu widzenia było to posunięcie cokolwiek dobre. Gimnazja to eklektyczne twory, niepotrzebnie pośredniczące pomiędzy podstawówkami a szkołami średnimi, zabierając możliwość zawarcia trwalszych przyjaźni zarówno w tych pierwszych, jak i drugich. Bo przecież szkołę podstawową w poprzednim systemie opuszczały osoby zaledwie dwunastoletnie, a trzy lata w gimnazjach i szkołach średnich przelatywały przez palce. Z perspektywy uczniowskiej ławki spłaszczenie struktury było więc całkiem pozytywne.
Inaczej, rzecz jasna, wypowiedzieliby się na ten temat zarządzający szkołami, którym pani minister zrobiła pod górkę, zmuszając do przeprowadzania w 2019 roku trudnej logistycznie rekrutacji tzw. podwójnego rocznika, kiedy to absolwenci i gimnazjów, i podstawówek aplikowali do szkół średnich. Dyrektorzy i samorządowcy (a także przecież uczniowie) pozostawieni byli sami sobie w obliczu potężnego chaosu, bo nowe zasady wprowadzane były oczywiście prawą nogą przez lewe ucho – byle szybko i, najważniejsze, przed wyborami. Skończyło się jednak tak, jak to zwykle w Polsce, czyli było trochę awantur i (słusznych) krzyków, ale koniec końców jakoś wszyscy sobie poradzili.
Sztandarowy projekt PiS-u z pierwszej kadencji ich rządów jest tak naprawdę jedynie kosmetyką, niedotykającą w żadnej mierze sedna problemów polskiej oświaty.
Roch Zygmunt
Tyle tylko, że owa sytuacja dość dobrze obrazuje indolencję państwa. Oto bowiem sztandarowy projekt PiS-u z pierwszej kadencji ich rządów jest tak naprawdę jedynie kosmetyką, niedotykającą w żadnej mierze sedna problemów polskiej oświaty. Nauczyciele nie są godnie wynagradzani, a politycy partii Kaczyńskiego nie widząc w nich cienia potencjalnego elektoratu, ignorują tę grupę zupełnie. Widać to było jak na dłoni podczas strajku z 2019 roku, kiedy kadry pedagogiczne potraktowano zupełnie skandalicznie – udowadniając jakoby, że leśnik z księdzem także mogą pilnować zdających podczas egzaminów. Jak po czymś takim choćby próbować odbudowy prestiżu tego zawodu?