Prawo i Sprawiedliwość to już kolejna partia po Sojuszu Lewicy Demokratycznej, która do swojego programu wyborczego wpisała likwidację gimnazjów. Co w zamian? Powrót do starego systemu, czyli ośmioletniej szkoły podstawowej oraz czteroletniego liceum ogólnokształcącego i szkół zawodowych. W ten sposób opozycja chce uzdrowić system edukacji, głównie poprawić stan bezpieczeństwa w polskich szkołach. Ale to hasła populistyczne, bo struktura szkolna to jedynie narzędzie systemu edukacji. Zamiast je wyrzucać, może warto wcześniej nauczyć się nim posługiwać według instrukcji.
Cofnijmy się do 1998 r., to wtedy zapada decyzja o zmianie struktury szkolnej. W systemie mają się pojawić gimnazja. Ówczesny minister edukacji Mirosław Handke wyjaśnia cel reformy. Pierwszy: wyrównywanie szans edukacyjnych. Handke zwraca uwagę, że wykształcenie wyższe ma 7 proc. obywateli, kolejne 30 proc. średnie, że badania pokazują, że wykształcenie staje się dziedziczne. Dzieci z domów inteligenckich idą do liceum, z rodzin robotniczych do zawodówek.
Gimnazjum ma wydłużyć o rok czas kształcenia ogólnego dla wszystkich z 8 do 9 lat. Jako szkoła dysponująca lepszą kadrą i lepszym wyposażeniem ma dawać szanse tym uczniom, którzy kształcili się w słabych podstawówkach na to, by zdobyć średnie wykształcenie i otworzyć przed nimi drogę na studia.
Przerzucenie uczniów z jednego typu szkół do drugiego nie rozwiąże problemu
Cel drugi: bezpieczeństwo. Gimnazja, po okresie przejściowym, mają zostać instytucjonalnie połączone ze szkołami ponadgimnazjalnymi, ewentualnie funkcjonować samodzielnie.