Dlatego tak ważne jest, żeby świadomie uczyć dzieci wrażliwości wobec drugiego, postawy otwartości, życzliwości. Korygować te postawy negatywne. A jak wygląda sytuacja starszej młodzieży?
Starsza młodzież, która próbuje rozpocząć pracę, choćby na wakacje, spotyka się z sytuacjami, kiedy pracodawca mówi, że nie mogą mieć takich samych praw w pracy jak Polacy. Na przykład takiego samego wynagrodzenia. To bardzo trudne. Te dzieciaki muszą wynajmować mieszkania, często są w trudnej sytuacji finansowej, a mają jeszcze bardziej pod górkę.
Bardzo przykro to wszystko słyszeć. Przykro, że dzieci po tak trudnych przejściach, doświadczeniu wojny, muszą borykać się z odrzuceniem. A czy zdarzają się pozytywne postawy w polsko-ukraińskich kontaktach rówieśniczych?
Oczywiście, tak było zwłaszcza na początku. Wtedy spotkaliśmy się z ogromną pomocą, serdecznością, otwartością. Mam kilka dziewczyn pod opieką, które studiują w Polsce i mieszkają w akademiku z Polkami. Opowiadały, że kiedy przyjechały do akademika, przez pierwsze tygodnie nie miały nawet swoich ubrań, bo były spakowane w jeden plecak. Ubrania, szczoteczki do zębów, szampony, kosmetyki, kremy — gdy jeszcze nie było w te pierwsze dni pomocy państwowej — wszystko dały im polskie koleżanki. Opowiadały, że te koleżanki dalej pomagają im, zapraszają do siebie na urodziny, wciągają w swoje towarzystwo. Moje dziecko też ma dobre doświadczenia, zwłaszcza z początku. Synek mówił: „Boże, Mamo, ty mnie za całe życie tyle nie przytulałaś, ile polskie dzieciaki, wiesz?”. Zaprzyjaźnił z polskim chłopakiem, odwiedzają się. Mamy też dobre historie. Takie ciepłe, naprawdę wzruszające historie.
To dobrze, że można wciąż liczyć na otwartość, w końcu dzieciom po takich przejściach nie jest łatwo się zaadaptować.
Tak. Nawet dzieci ukraińskie, które mają normalne kontakty z polskimi dziećmi, nie mogą się podzielić tym, co boli, bo tak naprawdę żaden człowiek nie potrafi tego zrozumieć — tylko ten, który to przeżył. Te dzieci mają polskich przyjaciół, są akceptowane, udało się im pokonać problemy adaptacyjne. Ale to dla nich wciąż bardzo ważne: przyjść w miejsce, w którym mogą rozmawiać z tymi, którzy przeżyli to samo. Widzę to na terapii grupowej. Mam kilka dzieciaków ze wschodu, z Charkowa i okolic, które widziały najgorsze rzeczy. W rocznicę wybuchu wojny były u nas na terapii grupowej i dopytywali się nawzajem:
„A co ty widziałeś?”, „Ile ty siedziałeś w schronie? Ja siedziałem w schronie 5 dni w Charkowie”, „A była u was woda? A gdzie chodziliście do łazienki?”.
Mogą między sobą o tym pogadać i to dla nich bardzo ważne, że ja przeżyłem coś takiego, że byłem na betonowej podłodze, zimą przy -12°C, że nie miałem prądu, łazienki, jedzenia, wody i nie mogłem wyjść. I ktoś inny też doświadczył tego samego.
Wspólne przeżycia zbliżają.
I zwłaszcza to, że tymi trudnymi można się podzielić z kimś, kto przeżył to samo. Dzieci potrafią czasami z pół godziny opowiadać. To ważne, żeby podzielić się tymi emocjami i trudnymi doświadczeniami we wspólnocie.
Dlatego tak ważna jest terapia grupowa...
Właśnie. Dzieci poznają się, łapią kontakty społeczne, mogą dzielić się swoimi problemami. Jeden dzieciak nie zna języka, drugi już zna mniej więcej, ale jest za to wycofany. Dzieci często nie mogą znaleźć sobie mieszkania, gdy zostają same. Dzięki temu, że znajdują u nas przyjaciół, mogą wspólnie coś wynająć — we dwójkę, trójkę i jest im lżej. Wcześniej byli samotni.
Były przypadki, gdy dziewczyny trwały w toksycznych relacjach, pełnych przemocy, ale nie miały szans na wyjście z nich, bo nie miały tu nikogo. Dzięki nawiązaniu relacji w grupie udało się im z tego wyrwać.
Mamy też chłopca, który miał ogromny problem z prześladowaniem w szkole. Nie chciał o tym rozmawiać z rodzicami, coraz bardziej bał się chodzić do szkoły, był coraz bardziej wycofany. Dzięki terapii poradził sobie z kontaktem z rodzicami, już nie boi się z nimi rozmawiać. Rodzice zgłosili problem w szkole i wspólnie udało się go rozwiązać.
A czy pośród tych trudności można znaleźć światełko nadziei? Znają Panie historie, w których dzieciom pomimo ich trudnego stanu udało się pomóc podczas terapii?
Boże, bardzo dużo. Kiedy zaczęłam pracować w Przystani Świętego Mikołaja od lipca 2022 r., to była pierwsza fala dzieciaków. Trudne przypadki: PTSD, trauma, dzieci tracące świadomość albo bojące się zostać same w pokoju. Rodzice nie mogli zamykać drzwi ani przebywać w oddzielnym pokoju. Obecnie wiele tych dzieciaków poradziło sobie, mają już przyjaciół, śpią w nocy. Są dzieci, które nie są już w terapii, które skończyły ją po półtora roku. Mam już tylko dwie dziewczynki, które do mnie przyszły na samym początku w lipcu 2022 r. i są wciąż w terapii. A nie zliczę, ile osób się przewinęło.
Czyli na początku było bardzo dużo interwencji kryzysowych.
Tak, interwencja kryzysowa to 5-10 spotkań, pozwalających ustabilizować dziecko. Oczywiście było dużo poważniejszych przypadków, z utratą świadomości, depresją. Boże, ile ja mam dzieciaków, które się kaleczą…
Dzieci okaleczają się?
Najmłodsze dziecko pod moją opieką, które się kaleczy, ma 8 i pół roku. To dla mnie straszne, bo na studiach zawsze mówiono, że samookaleczenia pojawiają się od 12 roku życia, a ja już mam dziewczynkę, która tnie się w wieku 8 i pół roku. To przeraża, bo to jest coś, czego nie ma nawet w książkach. Nie ma informacji, co zrobić z takim dzieckiem. Nie ma wskazówek do pracy terapeutycznej.
Ale dobrze zakończonych historii jest naprawdę wiele i bardzo mnie cieszy, że dzięki Fundacji mogliśmy te dzieci uratować. Są takie rodziny, które pojechały dalej albo wróciły do Ukrainy, a odzywają się do nas, dziękują. To wzrusza. Ich wdzięczność pokazuje, jak ważna jest to praca, jak potrzebna.
Ogromnie. Rok temu dużo Panie opowiadały też o mamach i ich trudnościach, z którymi się mierzą i które odbijają się na dzieciach. Jak teraz wygląda sytuacja?
Oczywiście jesteśmy w kontakcie z rodzicami, bo zawsze w trakcie terapii dziecka jest sesja rodzicielska. Głównym problemem jest ta niepewność. Matka nie wie, co ma robić — czy ma jak najbardziej starać się, żeby poradzić sobie na miejscu, bo tu zostanie, czy próbować jeszcze „trzymać” coś tam.
Po drugie, kwestie finansowe. Mówimy przede wszystkim o matkach, które najczęściej są tu same.
Matka, żeby opłacić wynajem w Warszawie, musi pracować na więcej niż jeden etat. Prawie nie ma jej w domu. Przychodzi zmęczona, często pracuje też w weekend. Dzieci są zostawione same sobie.
Mamy zwierzają się: „Sama siebie nie poznaję, ja rzucam się na swoje dzieci”. Są przemęczone. To wypalenie emocjonalne i zawodowe. Mówią: „Boże, to moje dzieciaki, to mój cały świat, a ja przychodzę i na nie krzyczę, a później w nocy płaczę z poczucia winy. Dlaczego się na nich wyładowałam?”. Często się to zdarza, bo są już u kresu wytrzymałości.
Dobrze, że jest przestrzeń, aby pracować nad tymi relacjami podczas terapii z dziećmi. Rok temu ogromnym wyzwaniem było PTSD. Czy to się zmieniło?
Tak, teraz priorytety są inne. Głównym problemem jest przemoc rówieśnicza i depresja u dzieci. Wśród młodszych dzieci znajdujących się pod naszą opieką już prawie co 3 dziecko ma wprowadzone antydepresanty. Na początku tak nie było, teraz jest coraz gorzej. Ponadto, jak już było mówione, coraz młodsze dzieci się samookaleczają i wymyślają przerażające sposoby sprawiania sobie samemu bólu.
Na szczęście robią Panie dobrą robotę i udaje się skutecznie tym dzieciom pomagać. Wróćmy więc jeszcze do tych dobrych historii. Czy w pamięci została jakaś szczególna?
Oczywiście. Mam na terapii dziewczynę, w czerwcu jej ojciec zginął na wojnie. To straszna historia. Ciało taty były przywożone w ciągu kilku tygodni w częściach. Najpierw przyjechała jedna część ojca do zamrażarki, a potem dojechała druga część, po badaniach DNA. Dopiero potem był pogrzeb. Dziewczyna była w bardzo trudnym stanie, otrzymała pomoc psychiatry, antydepresanty, terapię, którą kontynuujemy. Teraz to już kompletnie inne dziecko. Zdaje się, że to sukces, chociaż boję się czerwca i rocznicy śmierci. Wiem, że to wszystko do niej wróci. Ona przychodziła do mnie przez pierwsze dwa miesiące po pogrzebie 2 razy w tygodniu. Teraz przychodzi już raz na tydzień, a czasem raz na dwa tygodnie. Na początku żadna sesja nie odbyła się bez płaczu. Teraz jest naprawdę lepiej.
Pewnie właśnie dla takich chwil, kiedy widać, że ktoś wraca do życia dzięki Pań pomocy, warto pracować. Choć na co dzień to musi być bardzo trudne...
Tak, kiedyś ze swoją mamą rozmawiałam, aby jak najszybciej ta wojna się skończyła, bo kiedy będę miała 50, może 60 lat, będę pisać o tym wszystkim, bo boję zapomnieć o tych historiach, które poznałam. Naprawdę, boję się, że za 10 lat ulecą mi z pamięci. A te historie ludzkie, z którymi się spotykam, chcę pamiętać zawsze i chcę móc je przekazać. Mojemu dziecku i jego dzieciom. Chcę, żebyśmy nigdy o tym nie zapomnieli. Żebyśmy nie zapomnieli o tym, z czym mierzyły się i mierzą ukraińskie dzieci w tych trudnych czasach.
I my nie chcemy zapomnieć. I nie zapomnimy. Dziękujemy, że są Panie z nami, a przede wszystkim — że są Panie z dziećmi.
Z Marianną Fedorovich i Iulią Kuzmenko, psychoterapeutkami ze Stowarzyszenia Intra, rozmawiały Magdalena Witkowska i Antonina Grządkowska.