"Tu jesteśmy gośćmi, a nasz dom nie istnieje". Życie ukraińskich dzieci w Polsce

Dzieci, które trafiły do Polski w wyniku wojny w Ukrainie, odczuwają nie tylko strach i stres, ale też ogromne poczucie winy. Podczas terapii dowiadujemy się o przemocy, odrzuceniu i samookaleczeniach — mówią terapeutki pracujące w Przystani Świętego Mikołaja.

Publikacja: 14.06.2024 04:30

"Tu jesteśmy gośćmi, a nasz dom nie istnieje". Życie ukraińskich dzieci w Polsce

Foto: Adobe Stock

Fundacja Świętego Mikołaja od 25 lat pomaga dzieciom. Na rzecz dzieci z Ukrainy prowadzi działania już od 2019 roku. Pomoc otrzymują zarówno dzieci, które zostały w Ukrainie, jak i te, które przed wojną schroniły się w Polsce. Od lipca 2022 roku we współpracy ze Stowarzyszeniem Intra prowadzi psychologiczną Przystań Świętego Mikołaja, w której bezpłatnie organizowana jest terapia w języku ukraińskim dla dzieci i młodzieży zmagających się z kryzysami psychicznymi. W sumie udzielono już ponad 3740 godzin psychoterapii. Pomoc może być prowadzona dzięki hojności darczyńców.

Terapia dzieci z Ukrainy odbywa się w dwóch kategoriach wiekowych: dzieci poniżej 17 lat i starsza młodzież w wieku 17-26 lat. Z jakimi problemami borykają się ci, którzy przychodzą do Przystani?

Jeśli chodzi o starszą młodzież — dzieci są wycofane, czują się osamotnione, brakuje im relacji społecznych. Często zdarza się, że cała rodzina zostaje w Ukrainie, a młody człowiek jest tu sam. Te dzieci są kompletnie samotne. Przykładowo, mamy piętnastolatka, któremu rodzina z Ukrainy wynajmuje tu mieszkanie. Stracił już ojca, który zginął na wojnie, a mama pracuje w Ukrainie i opiekuje się starymi, schorowanymi dziadkami. Nie może do niego przyjechać, bo musiałaby ich tam zostawić. Mamy naprawdę wiele takich przypadków.

A czy zdarzają się sytuacje, w których to dzieci zostają w Ukrainie, a rodzice pracują w Polsce?

Tak wyglądała sytuacja przed wybuchem pełnoskalowej wojny. Owszem, zdarzają się przypadki, że rodzice zostają w Polsce, a dzieci wracają do Ukrainy, ponieważ mają trudności w adaptacji, ale jest ich bardzo mało.

Co czują dzieci — mające rodzinę i bliskich w Ukrainie — które tutaj zostały?

Mają ogromne poczucie winy.

Poczucie winy?

Tak. Chodzi o to, że one tu w Polsce są bezpieczne, a w Ukrainie ich bliscy są w nieustannym zagrożeniu. Te dzieci żyją w ciągłym strachu. Mówią często, że nie są w stanie spać, bo mama czy tata są tam, w niebezpieczeństwie. Istnieje aplikacja, którą obecnie ma każdy w Ukrainie. Włącza głośny, ostry dźwięk syreny, gdy zbliża się bombardowanie. W niej widać jakie rakiety lecą, gdzie i ile czasu pozostało ludziom na zejście do najbliższego schronu.

Czasami jest 20 minut na ubranie się i spokojne zejście do schronu, a czasami, gdy rakiety lecą z Białorusi, blisko od granicy, ludzie mają na to 5 minut. Dzieci, choć są w Polsce, mają w telefonach zainstalowaną tę aplikację.

Gdy mój tata odwiedza mnie i ma ją włączoną, nie można tego wytrzymać, to uderza prosto w serce. Te dzieciaki, które są tu przecież bezpieczne, instalują to, żeby mieć świadomość, kiedy tam — u rodziców, dziadków, przyjaciół — są syreny alarmowe. Stąd biorą się stany lękowe, to niszczy ich psychikę. Podczas terapii prosimy ich, żeby odinstalowali aplikację: „Jeśli coś się stanie, dowiesz się o tym rano, w nocy musisz spać, bo Twój układ nerwowy nie wytrzymuje”.

Zatem dzieci, choć są tu bezpieczne, odczuwają ogromne napięcie, poczucie winy, strach…

Tak, chcą mieć pod kontrolą to, co dzieje się tam. Boją się odpuścić. I to je niszczy. Nasila też problemy adaptacyjne. Są sami, tu jest inne społeczeństwo, wszystko inne, a jeszcze trzymają pod kontrolą to, co się dzieje tam z ich rodzinami, bliskimi. To bardzo obciążające dla dzieci.

A czy są dzieci, którym mimo problemów udało się zaadaptować w Polsce?

Oczywiście część dzieciaków się tu zaadaptowała. Ale one żyją w stałej niepewności, czy — jeśli ułożą sobie tu życie — będą mogli tu zostać, gdy wojna się skończy. Podam przykład. Małe dziecko prosi o kotka: „Mamo, weźmy kociaka ze schroniska, tak jak mieliśmy w domu, proszę” i słyszy od rodziców: „Jak możemy adoptować kotka ze schroniska, kiedy ktoś już go wyrzucił, on już raz stracił dom, a my nie wiemy, co będzie dalej z nami, czy pozostaniemy tu, czy będziemy musieli uciekać do Niemiec, czy wrócimy do Ukrainy, czy jeszcze coś innego”.

No tak, przecież większość była zmuszona do ucieczki, wcześniej nie miała zamiaru emigrować.

Dokładnie. Ta nieustanna niepewność to ich codzienność, nie dająca możliwości normalnie siebie odczuwać. Dzieci czują, że nie mają domu. Mówią: „Tu, nawet jeśli będziemy 10 lat, jesteśmy tylko gośćmi. A tam swojego domu już nie mamy”. To jest nieustanne zawieszenie. Dla dzieci to ciągłe pytania i odpowiedzi: „Do czego mam się przytulić? Gdzie jest moje łóżko? Przecież ja nie mam swojego łóżka. Gdzie są ściany mojego domu? Nie ma ich”.

Czytaj więcej

Zgubieni ukraińscy uczniowie. To może być problem dla polskiego społeczeństwa

Nie pomaga to, że na Ukrainie prawie codziennie coś się dzieje…

Tak, prawie nie ma dnia, żeby coś się nie działo. Dzisiaj jechałam w autobusie i spadła bomba na zwykły blok w Czernikowie. Ucierpiało 50 osób i to tylko na teraz, ratownicy pracują, to może okaże się ich 100. My to wiemy i dzieciaki też, czytają te wiadomości każdego dnia.

Codziennie mamy wiadomości o śmierci w Ukrainie. Dzieci ogarnia ogromny strach, bo dzisiaj rozmawiają z przyjacielem, a nie wiedzą, czy ten przyjaciel jeszcze jutro będzie żył. To mnoży ich poczucie winy. Martwią się nie tylko o bliskich, ale też o swoje miasto. Śledzę te wiadomości, jestem ze Lwowa, ale ostatnie 18 lat spędziłam w Kijowie, śledzę każdą stronę internetową: Lwów, Kijów i całą Ukrainę. Przeżywam w sposób szczególny swoje miasta, ale boli nie mniej Czerników, który dziś został zbombardowany, czy Odessa. Wszystko boli. Tak samo boli dzieci.

Często zdarza się na terapii, że dziecko się uspokoi, była sesja, kiedy dzieciak już radośnie się uśmiechał. Potem przeczytał nowe wiadomości, przychodzi i znowu płacze, trzęsie się. I tak bez końca.

A jak wygląda obecnie edukacja dzieci ukraińskich? Czy to również jest wyzwaniem?

Szkolnictwo to ogromny problem. Dzieci często uczą się w dwóch szkołach jednocześnie: polskiej i ukraińskiej. Już w polskiej jest im ciężko: nowy język, nowy program, nowe dzieciaki, kultura. A rodzice wywierają na nich nacisk, żeby uczęszczali jednocześnie do szkoły ukraińskiej. To ogromne ciśnienie dla dziecka. Nie mają przez to czasu, nie mają odpoczynku. A rodzice mówią: „Musisz. Nie wiemy co będzie, jeśli wojna się skończy, wracamy, jeśli nie, to zostaniesz tu”. Przez to zawieszenie rodzice nie wiedzą, co mają robić, a dzieci przychodzą i płaczą u nas, bo nie są w stanie wytrzymać tego ciśnienia.

A czy są dzieci, które uczą się wyłącznie w ukraińskich szkołach online?

Sporo jest takich dzieci, które są poza edukacją w polskich szkołach, na tyle sporo, że nie zliczę. Najczęściej rezygnują z edukacji polskiej dlatego, że nie radzą sobie z przemocą w szkołach. Powoduje to często zupełne odcięcie od społeczeństwa, od kontaktów z rówieśnikami. Rodzice podejmują taką decyzję, bo uważają, że jest to lepsze niż sytuacja, w której dziecko musi brać mocne leki antydepresyjne, żeby chodzić do takiej szkoły, w której spotyka się z przemocą.

Na czym polega ta przemoc?

To nie są proste sytuacje. Nie chodzi o przemoc fizyczną, ale o przemoc przez odrzucenie. Dziecko przychodzi do szkoły, siada w ławce, a za chwilę wszystkie polskie dzieci odsiadają się od niego i nie mówią kompletnie żadnego słowa. Kiedy to się dzieje codziennie, taki dzieciak nie wytrzymuje.

Zachowanie młodszych dzieci jest gorsze niż starszych. Na przykład chłopczyk, 9 lat, włączył dźwięk syreny i podstawił do ucha ukraińskiej dziewczynce.

Ostatnio sama byłam świadkiem innej historii na placu zabaw. Chłopczyk popchnął dziewczynkę, która upadła, uderzyła się i zaczęła płakać. Matka podleciała do dziewczynki, tak samo matka chłopca, krzycząc do niego: „Co robisz, co robisz? Ja cię zabiję!”. Ten biedny dzieciak patrzył na mamę, prawie płacząc, tłumaczył się: „Wybacz mi mamusiu, ale ona po ukraińsku mówiła”. Miał jakieś 5 lat, czyli malutkie dziecko…

To przecież malutkie dzieci, skąd u nich bierze się tyle wrogości i agresji?

Dziecko tego nie wymyśli, bierze tę wrogość z przedszkola, z domu. Już czterolatki potrafią powiedzieć: „Jak długo tu jeszcze będziesz? Za długo tu gościsz. Jak długo możemy Cię tu karmić?”. Rodzice często są nieświadomi, jak łatwo dzieci coś podłapują. Wystarczy, że rodzic powie przy dziecku do znajomego: „Moje dziecko nie dostało się do przedszkola, a ukraińskie się dostało”. Tak się tylko mamie rzuci. I ona może nawet pomagać na co dzień, robić paczki, a jednocześnie w rozczarowaniu takie słowa jej się wymskną. Dzieci to słyszą i to w nich zostaje.

Dlatego tak ważne jest, żeby świadomie uczyć dzieci wrażliwości wobec drugiego, postawy otwartości, życzliwości. Korygować te postawy negatywne. A jak wygląda sytuacja starszej młodzieży?

Starsza młodzież, która próbuje rozpocząć pracę, choćby na wakacje, spotyka się z sytuacjami, kiedy pracodawca mówi, że nie mogą mieć takich samych praw w pracy jak Polacy. Na przykład takiego samego wynagrodzenia. To bardzo trudne. Te dzieciaki muszą wynajmować mieszkania, często są w trudnej sytuacji finansowej, a mają jeszcze bardziej pod górkę.

Bardzo przykro to wszystko słyszeć. Przykro, że dzieci po tak trudnych przejściach, doświadczeniu wojny, muszą borykać się z odrzuceniem. A czy zdarzają się pozytywne postawy w polsko-ukraińskich kontaktach rówieśniczych?

Oczywiście, tak było zwłaszcza na początku. Wtedy spotkaliśmy się z ogromną pomocą, serdecznością, otwartością. Mam kilka dziewczyn pod opieką, które studiują w Polsce i mieszkają w akademiku z Polkami. Opowiadały, że kiedy przyjechały do akademika, przez pierwsze tygodnie nie miały nawet swoich ubrań, bo były spakowane w jeden plecak. Ubrania, szczoteczki do zębów, szampony, kosmetyki, kremy — gdy jeszcze nie było w te pierwsze dni pomocy państwowej — wszystko dały im  polskie koleżanki. Opowiadały, że te koleżanki dalej pomagają im, zapraszają do siebie na urodziny, wciągają w swoje towarzystwo. Moje dziecko też ma dobre doświadczenia, zwłaszcza z początku. Synek mówił: „Boże, Mamo, ty mnie za całe życie tyle nie przytulałaś, ile polskie dzieciaki, wiesz?”. Zaprzyjaźnił z polskim chłopakiem, odwiedzają się. Mamy też dobre historie. Takie ciepłe, naprawdę wzruszające historie.

Czytaj więcej

Obowiązek szkolny dla dzieci z Ukrainy. Są ustalenia ministerstw edukacji obu państw

To dobrze, że można wciąż liczyć na otwartość, w końcu dzieciom po takich przejściach nie jest łatwo się zaadaptować.

Tak. Nawet dzieci ukraińskie, które mają normalne kontakty z polskimi dziećmi, nie mogą się podzielić tym, co boli, bo tak naprawdę żaden człowiek nie potrafi tego zrozumieć — tylko ten, który to przeżył. Te dzieci mają polskich przyjaciół, są  akceptowane, udało się im pokonać problemy adaptacyjne. Ale to dla nich wciąż bardzo ważne: przyjść w miejsce, w którym mogą rozmawiać z tymi, którzy przeżyli to samo. Widzę to na terapii grupowej. Mam kilka dzieciaków ze wschodu, z Charkowa i okolic, które widziały najgorsze rzeczy. W rocznicę wybuchu wojny były u nas na terapii grupowej i dopytywali się nawzajem:

„A co ty widziałeś?”, „Ile ty siedziałeś w schronie? Ja siedziałem w schronie 5 dni w Charkowie”, „A była u was woda? A gdzie chodziliście do łazienki?”.

Mogą między sobą o tym pogadać i to dla nich bardzo ważne, że ja przeżyłem coś takiego, że byłem na betonowej podłodze, zimą przy -12°C, że nie miałem prądu, łazienki, jedzenia, wody i nie mogłem wyjść. I ktoś inny też doświadczył tego samego.

Wspólne przeżycia zbliżają.

I zwłaszcza to, że tymi trudnymi można się podzielić z kimś, kto przeżył to samo. Dzieci potrafią czasami z pół godziny opowiadać. To ważne, żeby podzielić się tymi emocjami i trudnymi doświadczeniami we wspólnocie.

Dlatego tak ważna jest terapia grupowa...

Właśnie. Dzieci poznają się, łapią kontakty społeczne, mogą dzielić się swoimi problemami. Jeden dzieciak nie zna języka, drugi już zna mniej więcej, ale jest za to wycofany. Dzieci często nie mogą znaleźć sobie mieszkania, gdy zostają same. Dzięki temu, że znajdują u nas przyjaciół, mogą wspólnie coś wynająć — we dwójkę, trójkę i jest im lżej. Wcześniej byli samotni.

Były przypadki, gdy dziewczyny trwały w toksycznych relacjach, pełnych przemocy, ale nie miały szans na wyjście z nich, bo nie miały tu nikogo. Dzięki nawiązaniu relacji w grupie udało się im z tego wyrwać.

Mamy też chłopca, który miał ogromny problem z prześladowaniem w szkole. Nie chciał o tym rozmawiać z rodzicami, coraz bardziej bał się chodzić do szkoły, był coraz bardziej wycofany. Dzięki terapii poradził sobie z kontaktem z rodzicami, już nie boi się z nimi rozmawiać. Rodzice zgłosili problem w szkole i wspólnie udało się go rozwiązać.

A czy pośród tych trudności można znaleźć światełko nadziei? Znają Panie historie, w których dzieciom pomimo ich trudnego stanu udało się pomóc podczas terapii?

Boże, bardzo dużo. Kiedy zaczęłam pracować w Przystani Świętego Mikołaja od lipca 2022 r., to była pierwsza fala dzieciaków. Trudne przypadki: PTSD, trauma, dzieci tracące świadomość albo bojące się zostać same w pokoju. Rodzice nie mogli zamykać drzwi ani przebywać w oddzielnym pokoju. Obecnie wiele tych dzieciaków poradziło sobie, mają już przyjaciół, śpią w nocy. Są dzieci, które nie są już w terapii, które skończyły ją po półtora roku. Mam już tylko dwie dziewczynki, które do mnie przyszły na samym początku w lipcu 2022 r. i są wciąż w terapii. A nie zliczę, ile osób się przewinęło.

Czyli na początku było bardzo dużo interwencji kryzysowych.

Tak, interwencja kryzysowa to 5-10 spotkań, pozwalających ustabilizować dziecko. Oczywiście było dużo poważniejszych przypadków, z utratą świadomości, depresją. Boże, ile ja mam dzieciaków, które się kaleczą…

Dzieci okaleczają się?

Najmłodsze dziecko pod moją opieką, które się kaleczy, ma 8 i pół roku. To dla mnie straszne, bo na studiach zawsze mówiono, że samookaleczenia pojawiają się od 12 roku życia, a ja już mam dziewczynkę, która tnie się w wieku 8 i pół roku. To przeraża, bo to jest coś, czego nie ma nawet w książkach. Nie ma informacji, co zrobić z takim dzieckiem. Nie ma wskazówek do pracy terapeutycznej.

Ale dobrze zakończonych historii jest naprawdę wiele i bardzo mnie cieszy, że dzięki Fundacji mogliśmy te dzieci uratować. Są takie rodziny, które pojechały dalej albo wróciły do Ukrainy, a odzywają się do nas, dziękują. To wzrusza. Ich wdzięczność pokazuje, jak ważna jest to praca, jak potrzebna.

Ogromnie. Rok temu dużo Panie opowiadały też o mamach i ich trudnościach, z którymi się mierzą i które odbijają się na dzieciach. Jak teraz wygląda sytuacja?

Oczywiście jesteśmy w kontakcie z rodzicami, bo zawsze w trakcie terapii dziecka jest sesja rodzicielska. Głównym problemem jest ta niepewność. Matka nie wie, co ma robić — czy ma jak najbardziej starać się, żeby poradzić sobie na miejscu, bo tu zostanie, czy próbować jeszcze „trzymać” coś tam.

Po drugie, kwestie finansowe. Mówimy przede wszystkim o matkach, które najczęściej są tu same.

Matka, żeby opłacić wynajem w Warszawie, musi pracować na więcej niż jeden etat. Prawie nie ma jej w domu. Przychodzi zmęczona, często pracuje też w weekend. Dzieci są zostawione same sobie.

Mamy zwierzają się: „Sama siebie nie poznaję, ja rzucam się na swoje dzieci”. Są przemęczone. To wypalenie emocjonalne i zawodowe. Mówią: „Boże, to moje dzieciaki, to mój cały świat, a ja przychodzę i na nie krzyczę, a później w nocy płaczę z poczucia winy. Dlaczego się na nich wyładowałam?”. Często się to zdarza, bo są już u kresu wytrzymałości.

Dobrze, że jest przestrzeń, aby pracować nad tymi relacjami podczas terapii z dziećmi. Rok temu ogromnym wyzwaniem było PTSD. Czy to się zmieniło?

Tak, teraz priorytety są inne. Głównym problemem jest przemoc rówieśnicza i depresja u dzieci. Wśród młodszych dzieci znajdujących się pod naszą opieką już prawie co 3 dziecko ma wprowadzone antydepresanty. Na początku tak nie było, teraz jest coraz gorzej. Ponadto, jak już było mówione, coraz młodsze dzieci się samookaleczają i wymyślają przerażające sposoby sprawiania sobie samemu bólu.

Na szczęście robią Panie dobrą robotę i udaje się skutecznie tym dzieciom pomagać. Wróćmy więc jeszcze do tych dobrych historii. Czy w pamięci została jakaś szczególna?

Oczywiście. Mam na terapii dziewczynę, w czerwcu jej ojciec zginął na wojnie. To straszna historia. Ciało taty były przywożone w ciągu kilku tygodni w częściach. Najpierw przyjechała jedna część ojca do zamrażarki, a potem dojechała druga część, po badaniach DNA. Dopiero potem był pogrzeb. Dziewczyna była w bardzo trudnym stanie, otrzymała pomoc psychiatry, antydepresanty, terapię, którą kontynuujemy. Teraz to już kompletnie inne dziecko. Zdaje się, że to sukces, chociaż boję się czerwca i rocznicy śmierci. Wiem, że to wszystko do niej wróci. Ona przychodziła do mnie przez pierwsze dwa miesiące po pogrzebie 2 razy w tygodniu. Teraz przychodzi już raz na tydzień, a czasem raz na dwa tygodnie. Na początku żadna sesja nie odbyła się bez płaczu. Teraz jest naprawdę lepiej.

Pewnie właśnie dla takich chwil, kiedy widać, że ktoś wraca do życia dzięki Pań pomocy, warto pracować. Choć na co dzień to musi być bardzo trudne...

Tak, kiedyś ze swoją mamą rozmawiałam, aby jak najszybciej ta wojna się skończyła, bo kiedy będę miała 50, może 60 lat, będę pisać o tym wszystkim, bo boję zapomnieć o tych historiach, które poznałam. Naprawdę, boję się, że za 10 lat ulecą mi z pamięci. A te historie ludzkie, z którymi się spotykam, chcę pamiętać zawsze i chcę móc je przekazać. Mojemu dziecku i jego dzieciom. Chcę, żebyśmy nigdy o tym nie zapomnieli. Żebyśmy nie zapomnieli o tym, z czym mierzyły się i mierzą ukraińskie dzieci w tych trudnych czasach.

I my nie chcemy zapomnieć. I nie zapomnimy. Dziękujemy, że są Panie z nami, a przede wszystkim — że są Panie z dziećmi.

Z Marianną Fedorovich i Iulią Kuzmenko, psychoterapeutkami ze Stowarzyszenia Intra, rozmawiały Magdalena Witkowska i Antonina Grządkowska.

Fundacja Świętego Mikołaja od 25 lat pomaga dzieciom. Na rzecz dzieci z Ukrainy prowadzi działania już od 2019 roku. Pomoc otrzymują zarówno dzieci, które zostały w Ukrainie, jak i te, które przed wojną schroniły się w Polsce. Od lipca 2022 roku we współpracy ze Stowarzyszeniem Intra prowadzi psychologiczną Przystań Świętego Mikołaja, w której bezpłatnie organizowana jest terapia w języku ukraińskim dla dzieci i młodzieży zmagających się z kryzysami psychicznymi. W sumie udzielono już ponad 3740 godzin psychoterapii. Pomoc może być prowadzona dzięki hojności darczyńców.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Edukacja
Rusza nowy podcast "Rz" poświęcony edukacji
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Edukacja
Marcin Smolik odwołany ze stanowiska szefa CKE
Edukacja
Ćwiek-Świdecka: czy wyniki Szkoły w Chmurze na pewno są takie złe?
Matriał Promocyjny
Ojcowie na urlopie to korzyści dla ich dzieci, rodzin, ale i firm
Edukacja
Warszawski Uniwersytet Medyczny nie wybierze rektora 23 kwietnia