Właśnie teraz kilkanaście milionów rodziców uczniów i przedszkolaków dowiaduje się, że ma im wykupić polisy od następstw nieszczęśliwych wypadków (NNW). Najczęściej pieniądze do szkoły zanoszą na pierwszej, wrześniowej wywiadówce. Okazuje się, że są często nabijani w butelkę.
Po pierwsze, te ubezpieczenia są dobrowolne. Po drugie, ich cena, jeśli kupują je szkoły lub przedszkola, jest zawyżana. Korzystają na tym placówki, nauczyciele i firmy ubezpieczeniowe, co skrzętnie ukrywają. Efekt? Nieświadomi tego rodzice płacą niepotrzebny haracz. Według szacunków „Rz" może on wynosić nawet 70 mln zł rocznie.
– Przy ubezpieczaniu uczniów dochodzi do sytuacji nawet skrajnie bulwersujących – potwierdza Aleksandra Wiktorow, rzecznik ubezpieczonych.
Licytacja na prowizje
W ubiegłym tygodniu w sieci ruszył portal www.szkolnennw.pl. To komercyjny projekt namawiający do ubezpieczania za jego pomocą. Odpowiada on też jednak na nieetyczne praktyki dotyczące ubezpieczenia najmłodszych. Powszechnie sugeruje się rodzicom, że jest ono obowiązkowe. A, jak wyjaśnia nam Joanna Dębek, rzeczniczka prasowa MEN, tak nie jest. Resort wskazuje, że zgodnie ze stanowiskiem Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych ubezpieczenie NNW uczniów nie ma statusu ubezpieczenia obowiązkowego.
– Umowa ubezpieczenia NNW dzieci i młodzieży szkolnej powinna być dobrowolną umową ubezpieczenia – podkreśla Dębek.