– Naciskają na nas rodzice, których martwi to, że zmiany w szkole nastąpią zbyt późno, a także ci, których dzieci mogą nie załapać się na zmiany zmierzające do unowocześnienia szkoły. To na przykład uczniowie obecnych klas szóstych, którzy mają przed sobą pięć–siedem lat nauki w szkole, ale na zmiany w żadnym cyklu kształcenia się nie załapią – mówi osoba z kierownictwa resortu.
Zgodnie z zapowiedziami MEN od 2026 r. wejdzie do szkół duża reforma oświaty – ruszy w klasach pierwszych, czwartych i siódmych szkół podstawowych. Szkoły średnie rozpoczną naukę wraz ze zmienioną podstawą programową w 2028 r. Wtedy programy nauczania mają być praktyczniejsze, nowocześniejsze, dostosowane do zmieniającej się rzeczywistości. Co będzie w nich konkretnie? Jeszcze nie wiadomo, bo cała filozofia nauczania ma być dostosowana do sylwetki absolwenta – szkoła ma dawać umiejętności potrzebne w dorosłym życiu.
Opracowaniem sylwetki absolwenta zajmuje się Instytut Badań Edukacyjnych. I to właśnie od tempa jego prac zależy decyzja o tym, czy przyspieszyć reformę.
W szkołach na razie będą tylko kosmetyczne zmiany
Stawka jest wysoka, bo te zmiany (uszczuplenie podstawy programowej), które wejdą w życie od września tego roku, nie spowodują, że obecna represyjna, „pruska szkoła” stanie się nowoczesna. – To, co my obecnie robimy, to kosmetyka. Nie jesteśmy w stanie zasadniczo zmienić podstaw programowych, które powstały za czasów minister Zalewskiej – mówiła w programie „Rzecz o polityce” wiceministra edukacji narodowej Katarzyna Lubnauer.
Ta wypowiedź wywołała w mediach społecznościowych spore poruszenie i oburzenie zarówno ze strony rodziców, jak i nauczycieli. Krzyczeli oni, że PiS mógł przeprowadzić dużą reformę edukacji, zmienić strukturę systemu oświaty, zlikwidować gimnazja i zmienić programy nauczania w niecałe dwa lata. Nie jest to dobry argument, biorąc pod uwagę, że reforma była przeprowadzona zbyt szybko i po omacku, a jej negatywne konsekwencje odczuwane są do dziś. Tym bardziej więc dziś wszyscy oczekują sprawnych działań.