W strajku zorganizowanym przez ZNP ma wziąć dziś udział 70 proc. szkół i przedszkoli. Najwięcej w województwach: świętokrzyskim, podkarpackim, łódzkim, kujawsko-pomorskim, mazowieckim, wielkopolskim i śląskim, najmniej – w opolskim i pomorskim.
Nauczyciele domagają się wzrostu wynagrodzeń o 50 proc., zachowania wcześniejszych emerytur i utrzymania Karty nauczyciela, która określa, ile godzin zajęć ma on przeprowadzić w szkole w ciągu 40-godzinnego tygodnia pracy.
Szkoły i przedszkola mają być zamknięte. Nauczyciele w dzienniczkach wpisywali młodszym dzieciom informacje dla rodziców o strajku i wywieszali komunikaty na drzwiach budynków.
– Zaapelowałem do uczniów, by nie przychodzili do szkoły. Jeśli mimo to ktoś się zjawi, zorganizujemy zajęcia opiekuńcze. Poprowadzi je kilku nauczycieli, którzy nie przyłączyli się do protestu – mówi Wiesław Włodarski, dyrektor L LO im. Ruya Barbosy w Warszawie. Nie wierzy w skuteczność protestu. – Mam jednak nadzieję, że będzie zarzewiem do poważnej dyskusji o oświacie. Że w końcu rządzący i opozycja się opamiętają, usiądą i uzgodnią, co trzeba poprawić. A jedną z tych rzeczy są płace. Mówi się o negatywnej selekcji do zawodu nauczyciela, a przecież płaca jest jedną z jej przyczyn.
Po ostatnich ok. 200-złotowych podwyżkach nauczyciele zarabiają 1400 – 2400 zł brutto. – Dla niektórych to rzeczywiście za mało, ale jest grupa nauczycieli, którzy zarabiają zdecydowanie za dużo – uważa z kolei Cezary Urban, dyrektor XIII LO w Szczecinie, poseł PO. W jego szkole strajku nie będzie. – Nie popieram protestu, w którym ZNP domaga się wzrostu wynagrodzeń dla wszystkich równo. Nawet dla tych, którzy nie przerabiają obowiązkowych lektur. Jestem za takimi zmianami systemu wynagrodzeń, by dyrektor szkoły mógł różnicować pensje w zależności do efektów, by najlepsi zarabiali więcej – mówi Urban.