Krakowski bon oświatowy to waluta, w której od nowego roku szkolnego będą się z samorządem rozliczać szkoły w tym mieście. Kwota bowiem, jaką dyrektorzy dostaną na pensje dla nauczycieli i na bieżące utrzymanie szkół, zależeć będzie od tego, ilu uczniów pojawi się we wrześniu w ich murach.
– Taki sposób finansowania wprowadziliśmy najpierw w 115 placówkach. Sprawdził się, więc bonem obejmujemy pozostałe – mówi Jan Żądło, zastępca dyrektora wydziału edukacji urzędu miasta w Krakowie.
Bon, mówiąc ogólnie, polega na tym, że pieniądze idą za uczniem. Jego wprowadzenie od 2011 roku zapowiedziała minister Katarzyna Hall. Nie przedstawiła dotąd rządowego rozwiązania. Ale w planach resortu na ten rok jest „promocja dobrych praktyk oraz przygotowanie odpowiednich materiałów informacyjnych dla samorządów”. – Ogólnopolski bon oświatowy to na razie tylko hasło. Ale samorządy, które muszą dzielić pieniądze na oświatę, już wprowadzają swoje rozwiązania – mówi Mirosław Mikietyński z zarządu Związku Miast Polskich i prezydent Koszalina.
Finansowanie konkretnej szkoły od liczby uczniów uzależniają już m.in. Warszawa i Wrocław. Z kolei w Koszalinie szkoła, która cieszy się popularnością, dostaje dodatkowe kwoty na zajęcia pozalekcyjne. Pieniądze na oświatę samorządy dostają z państwowej subwencji. Na ten rok wynosi ona ok. 30 mld zł. Stawka wyliczona przez MEN na ucznia to ok. 3,6 tys. zł na rok. Jednak niemal każda gmina dokłada do subwencji. Dlatego samorządowcy chwalą bon. – Porządkuje reguły finansowania. Zmusza dyrektorów szkół do planowania kosztów – mówi Beata Murawska, wicedyrektor warszawskiego Biura Edukacji.
– Tam, gdzie nie ma przelicznika na ucznia, daje się na szkoły tyle, ile można, albo tyle, o ile szkoła prosi – dodaje Marek Olszewski ze Związku Gmin Wiejskich, który w swojej gminie Lubicz też zamierza wprowadzić bon. Z kolei Jan Żądło podkreśla, że bon wymusza konkurencję w walce o ucznia, co sprzyja podnoszeniu jakości edukacji.