– Realizujemy unijny program na własne ryzyko, dlatego wiele firm zrezygnowało – mówi Zbigniew Grześkowiak, współwłaściciel rodzinnej firmy z Kórnika (Wielkopolska). – Mogę stracić na dostarczaniu owoców i warzyw dla uczniów.
Jabłka, gruszki, marchew, papryka, rzodkiewki i ogórki docierają zaledwie do jednej trzeciej szkół w kraju, które zgłosiły się do akcji, bo chcą uczyć dzieci z klas I – III zdrowego odżywiania. Najgorzej jest w województwie lubelskim – tu produkty nie trafiają do żadnej placówki. Dlaczego? – Producentów warzyw i owoców jest u nas pod dostatkiem, ale nie mają transportu – tłumaczy Piotr Sawicki, wicedyrektor Agencji Rynku Rolnego w Lublinie. – Sprawdzili koszty wynajmu transportu i stwierdzili, że się im nie opłaca.
Za dostarczenie jednej porcji (owocu i warzywa lub soku) otrzymują niewiele ponad złotówkę, za to muszą dowieźć pojedynczo zapakowane rzeczy do szkół rozrzuconych w promieniu nawet kilkudziesięciu kilometrów. – Ze względu na odległość dostawcy z Łodzi i Kalisza nie chcieli z nami podpisać umowy – mówi Grażyna Palusińska, wicedyrektor Zespołu Szkół w Klonowej (Łódzkie).
Firma Grześkowiak miała dostarczać produkty do 300 szkół, ale obsługuje tylko 130. Janusz Czesnowicz, wiceprezes spółki Jalek z Przylepu koło Zielonej Góry obsługującej 103 placówki w województwie lubuskim, przyznaje, że przyjął zlecenie także od szkół, na których nie zarobi: – Nie mogliśmy odmówić nawet takim szkołom, jak w Bożnowie, gdzie do programu zgłoszono 17 dzieci.
Jalek, podobnie jak Grześkowiak, wozi owoce przy okazji. – Wykorzystujemy transport, którym zaopatrujemy sklepy wiejskie, stołówki szkolne oraz dostarczamy mleko w ramach programu „Szklanka mleka” – dodaje Czesnowicz. – Jednak czy spółka zarobi, tego nie wiem. Urzędnicy nie wzięli pod uwagę wahań cen. Kilogram papryki kosztuje dziś 2 zł, ale w styczniu jej cena może wzrosnąć do 15 zł. Będziemy musieli wziąć kredyt, bo pieniądze z agencji otrzymamy dopiero po zakończeniu pierwszego semestru.