Możemy się pochwalić jednym z najwyższych w Europie wskaźników powszechności studiów (według OECD w 2007 r. wynosił 31 proc. w grupie wiekowej 20 – 29 lat). Kształci się 1,93 mln osób. – Tylko państwa skandynawskie i Słowenia mają wyższe współczynniki – mówił prof. Stefan Jackowski na konferencji konsorcjum Ernst & Young oraz Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Na zlecenie Ministerstwa Nauki konsorcjum przygotowuje strategię rozwoju szkolnictwa wyższego.
Wczoraj przedstawiło diagnozę jego stanu. Liczba studentów jest jednym z niewielu plusów. Wczoraj „Rz” ujawniła, że do bolączek, jakie wytykają eksperci, należą rozwinięte na niespotykaną w Europie skalę niestacjonarne studia płatne.
58 proc. studentów uczelni publicznych i niepublicznych płaci za naukę. – Bezpłatne studia to fikcja – mówił prof. Jackowski. Dodał, że udział środków prywatnych w nakładach na szkolnictwo wyższe jest porównywalny z tym w Wielkiej Brytanii, gdzie czesne jest powszechne.
Poza tym studenci nie zawsze otrzymują wykształcenie dobrej jakości. Bo na kierunkach społecznych na doktora habilitowanego przypada 300 studentów, na pedagogicznych – nawet 500.
Z kolei uczelnie niepubliczne niemal nie mają własnej kadry. Eksperci podają, że z 18 tys. etatów tylko dla 900 osób są one pierwszym miejscem pracy.