– Jestem załamana. Już w zeszłym roku na zakupy szkolne wydałam półtora tysiąca, czyli tyle, ile zarabiam, a teraz ledwie starczy mi na książki – martwi się pani Bożena ze Szczecina, matka pierwszoklasisty, gimnazjalisty i licealisty. – Młodsi synowie będą musieli „przeprosić" stare tornistry, a starszy poczekać na nowe dżinsy.
Drenaż kieszeni zaczyna się już na etapie zakupu podręczników, których ceny skoczyły po wprowadzeniu 5-proc. stawki VAT na książki i czasopisma. Pakiet dla pierwszaka to wydatek ok. 300 zł. Komplet książek i ćwiczeń dla gimnazjalisty kosztuje 400 – 450 zł. Najwięcej zapłacą rodzice licealistów – ok. 600 – 700 zł (także ze względu na bardzo drogie podręczniki do nauki języków). To oznacza, że wyprawiający dziecko do szkoły rodzic wyda średnio o 60 – 100 zł więcej niż rok temu.
Ale książki zdrożały bardziej, niż wynikałoby to z wprowadzenia VAT. Dlaczego? – Wydawcy doliczają sobie np. koszty obsługi nowego podatku czy ogólny wzrost cen, stosują marketingowe sztuczki – mówi Grzegorz Steininger, właściciel katowickiej księgarni Nauka. – Pojawia się np. pakiet książek za 55 zł, który kosztował rok temu 35, ale teraz zawiera jakiś element, który oddzielnie kosztuje 11 zł.
Podręczniki nie wyczerpują potrzeb ucznia. Niezbędne są przybory szkolne, nowa odzież, obuwie. Do tego trzeba doliczyć koszty składek szkolnych (ok.
10 – 20 zł na fundusz klasowy, 5 – 10 zł na komitet rodzicielski – miesięcznie). Skalę wydatków widać na przykładzie pierwszaków. Oprócz książek malcom potrzebne są: tornister, piórnik z wyposażeniem, strój na WF, obuwie na zmianę, kredki, farbki, bloki, pędzle czy kolorowa bibuła. W zeszłym roku taka wyprawka kosztowała, z podręcznikami ok. 450 – 500 zł. W tym roku ceny towarów i usług tylko w I kwartale skoczyły o 4,2 proc.