To będzie wyjątkowo trudny rok szkolny dla szefowej resortu edukacji Krystyny Szumilas. Będzie ona płacić cenę dotychczasowych zaniedbań i braku reakcji na rosnące problemy w edukacji. Jak ustaliła „Rz", jako pierwsi o swoje prawa upomną się samorządowcy. Mają już gotowe projekty zmian w Karcie nauczyciela oraz ustawie o systemie oświaty. Nowelizacje trafią pod koniec września do Sejmu przy okazji ogólnopolskiego kongresu samorządów. Mają się pod nimi podpisać włodarze wszystkich gmin, starostw czy miast.
Z naszych ustaleń wynika, że samorządowe propozycje mocno ograniczają nauczycielskie przywileje, co na pewno spotka z ostrą krytyką pedagogicznych związków. – Debata nad zmianami w oświacie, która od kilkunastu tygodni trwa w MEN, to fikcja. Pomoc w tej sprawie obiecali nam posłowie i nasze propozycje mają wejść pod obrady Sejmu jako projekt poselski – wyjaśnia Andrzej Porawski, dyrektor biura Związku Miast Polskich. Pokrywa się to z zapowiedziami Donalda Tuska, który jeszcze przed wakacjami mówił o potrzebie prac nad Kartą, a w minionym tygodniu prace nad tą ustawą zapowiedział klub PO.
Zdziwiona minister
Tym bardziej zastanawia stanowisko MEN, które w zapowiedzianych na najbliższy rok szkolny działaniach nie wspomniało nawet słowem o tym temacie. Ale bierna postawa Szumilas zaczyna powoli irytować nawet polityków PO. Rozmowę z szefową MEN relacjonuje jeden przedstawicieli tej partii: – Szokujące było to, że ona chyba nie rozumie, że to na jej barkach spoczywa obowiązek kreowania polityki oświatowej. Była zdziwiona faktem, że musi uczestniczyć w dialogu między samorządami a nauczycielskimi związkami odnośnie do zmian w systemie funkcjonowania oświaty. Nie rozumiała, dlaczego nie mogą porozumieć się bez jej udziału.
Co chcą zmienić samorządowcy? Po pierwsze chcą, by Karta obejmowała tylko pracowników dydaktycznych. Obecnie na jej podstawie zatrudniani są też szkolni psycholodzy, wychowawcy OHP czy nauczyciele pracujący poza szkołą, np. w kuratoriach. Po drugie, praca nauczyciela przy tablicy miałaby trwać dłużej. Nie jak teraz 18 godzin w tygodniu, lecz 20 godzin. Mocno zostałyby też skrócone urlopy. Nauczyciele mieliby prawo do 40 dni płatnego urlopu w roku, a nie ponad 70 dni roboczych jak dziś.
Samorządy proponują też nową formułę awansu zawodowego: najwyższy stopień, tj. nauczyciela dyplomowanego, z którym wiąże się najwyższe uposażenie, będzie nadawany dopiero po 18 latach pracy. Teraz nauczyciele są w stanie przejść ścieżkę kariery zawodowej w ciągu 11 lat. Zgodnie z propozycjami samorządów nauczyciele nie otrzymywaliby dodatku mieszkaniowego i wiejskiego, a urlop na poratowanie zdrowia byłby orzekany i finansowany przez ZUS.