Martwe dusze, handel danymi osobowymi, wyłudzanie subwencji oświatowej czy fałszowanie dokumentacji – to ciemna strona funkcjonowania niepublicznych szkół dla dorosłych.
Państwo traci na tym procederze każdego roku grube miliony i choć wciąż słyszymy o braku środków na edukację, to nie widać działań, które miałyby z tymi patologiami skończyć. Do tego sektora edukacji co roku płynie ponad 750 mln zł. Samorządy, które muszą utrzymywać te szkoły, chcą mieć realny wpływ na ich ilość.
Frekwencja 15 proc.
Wiceprezydent Gdyni Ewa Łowkiel sprawdziła, że na jej terenie w niepublicznych szkołach ponadgimnazjalnych dla dorosłych kształci się ponad 4 tys. uczniów. To tylko teoria, bo w praktyce frekwencja na takich zajęciach jest niska. Potrafi wynieść zaledwie 15 proc. – By oszacować środki, które są marnowane, należałoby zbadać, ilu uczniów rozpoczynających edukację kończy cykl, ilu zdaje egzamin maturalny czy też egzamin zawodowy. Nie słyszałam, by ktokolwiek takie badania prowadził. Zgodnie z ustawą samorząd musi dotować uczniów, którzy zapisali się do szkół, nawet wówczas, gdy w ciągu semestru pojawili się tylko jeden raz – mówi „Rz" Łowkiel.
Szkoła skreśli ich dopiero na koniec semestru, ale nawet wtedy będą się mogli ponownie zapisać, tym razem rozpoczną naukę w semestrze letnim. Rocznie utrzymanie tych szkół kosztuje Gdynię 7 mln zł. Ale szkół i uczniów przybywa. I jest to trend ogólnokrajowy.
Edukacyjna symbioza
Według portalu citycheck.pl, który zbiera dane statystyczne z największych polskich miast, wynika, że w roku szkolnym 2010/2011 w Krakowie w tych szkołach uczyło się 13,7 tys. uczniów. W roku szkolnym 2011/2012 było już blisko 16 tys. słuchaczy. W Białymstoku w tym samym czasie liczba uczniów wzrosła z 9,5 tys. do 11,3. Przyrosty odnotowano w każdym dużym mieście.