Takiego zdania są eksperci zajmujący się kwestiami finansowania oświaty. To może wpłynąć na termin uruchomienia tych środków, na które samorządy czekają od lutego. Coraz więcej narzeka na ich brak. Niektóre wręcz naginają prawo i biorą kredyty, by mieć czym zapłacić za podwyższone świadczenia.
Dr Bogdan Stępień z Instytutu Analiz Regionalnych przekonuje, że projekt rozporządzenia MEN jest niezgodny z ustawą o dochodach jednostek samorządu terytorialnego. Zgodnie z decyzją MEN te 450 mln zł zostało dodane do puli pieniędzy przeznaczonych na subwencję oświatową. I tu pojawiają się kontrowersje.
– Ustawa o dochodach jednostek samorządu terytorialnego precyzuje, że do podziału części oświatowej subwencji ogólnej przyjmuje się dane zgromadzone w bazie danych systemu informacji oświatowej, a w przygotowanym przez MEN projekcie do obliczeń wykorzystano dane ze sprawozdań finansowych samorządów – przekonuje Stępień.
Faktycznie, w projekcie czytamy, że wykonanie wydatków zostanie ustalone w oparciu o dane wykazywane w sprawozdaniach z planu wykonania wydatków budżetowych samorządów. Chcieliśmy wyjaśnić te wątpliwości w resorcie edukacji, ale do zamknięcia tego wydania gazety nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Projektu rozporządzenia w tej formie broni Marek Olszewski ze Związku Gmin Wiejskich. – Nie można wykluczyć, że dane ze sprawozdań, o których mówi MEN, nie trafiają później do Systemu Informacji Oświatowej, ale wskazując w projekcie inne źródło danych do podziałów subwencji oświatowej, strzela sobie samobója – mówi Olszewski. – Minister jest zaszachowany, bo ustawa w sposób jednoznaczny wskazuje, z jakiej bazy danych powinien korzystać – twierdzi Stępień. Dodaje, że MEN, chcąc podzielić tę kwotę, nie musiało wcale pisać nowego rozporządzenia, wystarczyło jedynie zwiększenie jednego z parametrów, który decyduje o obecnym podziale subwencji.