Zwolennicy zmian w systemie finansowania oświaty dostali do ręki poważny argument. Instytut Badań Edukacyjnych przedstawił właśnie najświeższe szczegółowe wyliczenia dotyczące kosztów edukacji dzieci i młodzieży. W ciągu pięciu lat (analizowano okres 2006–2010) koszty kształcenia uczniów wzrosły o kilkadziesiąt procent. W tym okresie subwencja oświatowa realnie wzrosła o 1 proc.
W 2010 r. roczny koszt kształcenia jednego ucznia w województwie mazowieckim wyniósł 9244 zł, w 2006 r. było to 7471 zł. Na Podkarpaciu w tym samym czasie koszty te wzrosły z poziomu 6163 zł do 8470 zł. Subwencja rosła nieproporcjonalnie. W 2006 r. państwo wypłaciło samorządom 29,7 mld zł, w 2010 r. już 34,2 mld zł. Nominalnie subwencja wzrosła o 15,5 proc. Jednak jak czytamy w raporcie IBE, jej realny wzrost wyniósł zaledwie 1 proc.
Choć dane dotyczą 2010 r., niepokojące zjawisko wynika z czynników, które coraz bardziej dotykają systemu edukacji.
Finansowa segregacja
IBE w swoich wnioskach wskazuje: „subwencja nie pokrywa wszystkich wydatków samorządów na oświatę i wychowanie". I zauważa, że w związku z tym coraz więcej na ten cel muszą łożyć gminy czy powiaty, które są odpowiedzialne za prowadzenie szkół. Instytut wskazuje, że taka sytuacja prowadzi do uzależnienia oświaty od zamożności samorządu i jego priorytetów. A to w skali kraju powoduje zróżnicowanie nakładów na edukację. To oznacza, że bogatsze regiony mogą łożyć więcej na kształcenie swoich uczniów.
Andrzej Porawski, dyrektor biura Związku Miast Polskich, nie ma wątpliwości, że wzrost kosztów kształcenia to efekt podwyżek dla nauczycieli oraz niżu demograficznego. – To, że maleje liczba uczniów w systemie, nie oznacza, że automatycznie zmniejsza się liczba pedagogów. Jeżeli z klasy ubywa dwóch czy trzech uczniów, to z tego powodu nie zwalania się nauczyciela – tłumaczy. To dlatego, choć na przestrzeni kilku ostatnich lat liczba uczniów spadła o blisko milion, w tym samym czasie liczba nauczycielskich etatów delikatnie wzrosła.