Pięciolatki w szkolnych zerówkach, dowożenie maluchów do placówek w sąsiednich gminach albo możliwość pozostawienia ich jedynie na pięć godzin w pracujących na zmiany placówkach – to najbardziej prawdopodobne efekty pomysłu stworzenia taniej opieki przedszkolnej, który forsuje minister edukacji Krystyna Szumilas.
Tegoroczna rekrutacja pokazuje, że samorządy mają problem, by zapewnić opiekę przedszkolną dwóm rocznikom dzieci. Mimo to Ministerstwo Edukacji przekonuje, że już w 2016 r. na wszystkie dzieci w wieku trzech–pięciu lat będzie czekało przedszkolne miejsce. Ma być tak dobrze, że o przedszkole będą mogli się ubiegać nawet rodzice dwulatków.
Weź pan nianię z autem
To przykład z tego tygodnia. Podwarszawski Radzymin. Pan Michał musi zapisać pięcioletniego syna do zerówki. Do wyboru ma dwa przedszkola publiczne i kilka niepublicznych. Niepubliczne pracują od 6 do 18, ale trzeba za nie zapłacić ponad 700 zł, na co pana Michała nie stać.
Sprawdza więc ofertę przedszkoli publicznych. Tu miejsca są, ale jest też jedno ale. Przedszkole może przyjąć dziecko tylko na pięć godzin, bo chętnych jest tyle, że placówka musi pracować na dwie zmiany, a nie ma świetlicy.
Syn pana Michała trafi albo do grupy, która zaczyna zajęcia o godz. 7 i już o 12 trzeba go będzie odebrać, albo będzie miał opiekę od 12 do 17.