Na studiach doktoranckich jest dziś w Polsce ponad 40 tys. osób i ich liczba będzie rosła. To efekt dostosowywania naszego szkolnictwa wyższego do systemu bolońskiego obowiązującego w większości europejskich krajów.
W gronie osób przygotowujących się do zdobycia stopnia naukowego jest Piotr (prosi o nieujawnianie nazwiska), który kończy właśnie czteroletnie dzienne studia doktoranckie w Instytucie Filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. W listopadzie chce się bronić.
– Na roku jest 15 osób, z których pięć otrzymuje stypendia w wysokości najwyżej 1250 zł. Reszta musi sobie dawać radę bez tej kwoty – mówi. On sam pracuje w oświacie.
Po dyplomie chciałby znaleźć pracę na uczelni, ale zna realia. – Proporcje są takie: na 15 osób może jedna dostanie propozycję pozostania w instytucie – komentuje. Reszta będzie musiała się przekwalifikować i znaleźć swoje miejsce na rynku pracy. On swoją dalszą karierę naukową uzależnia od tego, czy zdobędzie etat w którejś ze szkół wyższych.
Z danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego wynika, że na koniec 2011 r. (najnowsze dostępne dane) na studiach doktoranckich wśród 40 tys. słuchaczy 30 tys. było na bezpłatnych studiach stacjonarnych i mniej więcej jedna trzecia z nich otrzymywała stypendia. Przewody doktorskie, które są warunkiem uzyskania tytułu, otworzyło ponad 5 tys. osób i mniej więcej tyle samo otrzymało stopień doktora.