Polski system egzaminów zewnętrznych gwarantuje dwie rzeczy. To, że matura odbędzie się w maju, oraz to, że na którymś z egzaminów czy to szóstoklasisty, czy gimnazjalnym, czy maturze – pojawi się błąd.
Ten rok nie był wyjątkiem. Problemy zaczęły się już na maturze z fizyki, gdzie w jednym z zadań eksperci dopatrzyli się pytań o nieistniejące obiekty, wytykali też niepoprawnie skonstruowany szkic ewolucji Słońca. Centralna Komisja Egzaminacyjna broniła się, że treść zadania ma charakter hipotetyczny i dlatego nie kłóci się z ustaleniami astrofizyki, ponadto zadanie nie sprawdza wiedzy ucznia, ale to, czy umie odczytywać i analizować przedstawione informacje.
Nie ma winnego
Jednak już w przypadku matury z informatyki CKE musiała skapitulować – w arkuszu egzaminacyjnym na poziomie rozszerzonym pojawił się błąd, z którego Komisja nie mogła się wytłumaczyć. W związku z czym zadanie zostało unieważnione, a wszyscy zdający otrzymają za nie maksymalną ilość punktów. Podobnie było rok wcześniej w części humanistycznej egzaminu gimnazjalnego. Uczniowie mieli wybrać jedną fałszywą odpowiedź, tymczasem w teście pojawiły się aż dwie. CKE poddała się i zmieniła zasady punktowania. Do błędu się nie przyznała, twierdząc, że zamieszanie powstało przez to, jak zostało postawione pytanie do zadania i że była to nowość dla uczniów. Tymczasem pytanie zostało skonstruowane poprawnie i nikt nie miał problemów z jego interpretacją, a problem polegał na tym, że autor zadania pomylił bohaterów „Zemsty" Aleksandra Fredry i przypisał mu niewłaściwy cytat.
Przykłady można mnożyć. Choć system egzaminów zewnętrznych ma już kilkanaście lat (funkcjonuje od 1999 r.), wciąż jakość prowadzonych przez niego testów pozostawia wiele do życzenia. Ale ma jeden zasadniczy plus – autorzy błędów nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Chłopcem do bicia jest Centralna Komisja Egzaminacyjna.
Tysiąc arkuszy
Obecnie system funkcjonuje w następujący sposób. Okręgowe komisje egzaminacyjne zlecają opracowanie pytań anonimowym autorom. Potem weryfikują otrzymane propozycje i składają je w przykładowy arkusz, który przedstawiają Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Ta z otrzymanych powinna wybrać najlepszy i skierować go do drukarni. To jednak tylko teoria – opowiada wysoki rangą pracownik CKE: – To, co otrzymujemy od okręgowych komisji egzaminacyjnych, pozostawia wiele do życzenia. Aby stworzyć właściwy arkusz, kompiluje się kilka, bardzo często większość zadań musi zostać zmodyfikowana czy wręcz napisana od nowa – mówi. Dodaje, że problemem jest też to, że za przygotowywanie arkuszy od lat odpowiedzialne są te same osoby. – Nakłada się na to także wypalenie zawodowe, bo ile razy można stworzyć całkiem nowy egzamin z tego samego przedmiotu? – podkreśla nasz rozmówca.