Wydając na przedszkola ponad 0,6 proc. PKB w 2010 r., nasz kraj zapewniał w nich opiekę mniej niż 60 proc. czterolatków – wyliczył Mikołaj Herbst, autor raportu przygotowanego w trakcie prac nad ogłoszonym ostatnio prezydenckim programem prorodzinnym. – Żaden inny kraj OECD nie osiąga tak mało, wydając tak dużo – przekonuje. Średnio, przy takich nakładach jak w Polsce, w krajach OECD opiekę ma zapewnione blisko 90 proc. populacji czterolatków.
Z czego to wynika? Wciąż mamy „niski poziom dywersyfikacji form przedszkolnych", jak i wysokie wymagania formalne dotyczące zatrudnienia i warunków działania stawianych przedszkolom – twierdzi ekspert.
Przedszkolni nauczyciele zatrudniani są na podstawie Karty nauczyciela, która centralnie reguluje czas ich pracy oraz poziom wynagrodzenia. To oznacza, że samorząd nie ma żadnego wpływu na politykę kadrową w sektorze edukacji. Gminy domagały się zmian w Karcie, jednak resort edukacji w obawie przed protestami Związku Nauczycielstwa Polskiego nawet nie podjął tematu.
Prezydenccy analitycy wzięli pod lupę także projekt tzw. ustawy przedszkolnej. Zgodnie z nią państwo już od września miałoby partycypować w kosztach opieki przedszkolnej. W zamian za dotację gminy nie będą mogły pobierać od rodziców więcej niż jedną złotówkę za każdą dodatkową godzinę opieki nad dzieckiem (powyżej zawsze bezpłatnych pięciu godzin).
Jednak z wyliczeń Herbsta wynika, że dotacja, jaką samorządy dostaną z budżetu państwa, będzie stanowić zaledwie jedną trzecią przeciętnego kosztu opieki nad dzieckiem. Gminy zamiast tradycyjnych przedszkoli będą więc tworzyły punkty przedszkolne. Są tańsze, bo czas opieki nad dziećmi jest tam krótszy, i nie trzeba zapewniać tak wysokich standardów jak w placówkach tradycyjnych.