– Z Kartą nauczyciela mieliśmy dwa problemy. Pierwszy, najbardziej oczywisty, to koszty, jakie generowały jej przepisy, mocno bijące w nasz budżet – opowiada wójt jednej z gmin. Ale od razu zwraca uwagę na drugi problem natury społecznej. – W gminie mam 25-proc. bezrobocie. W sytuacji, gdy co czwarty mieszkaniec pozostaje bez pracy, nauczyciele obowiązki zawodowe kończyli o godzinie 13. Nie było to najlepiej odbierane – opowiada nasz rozmówca.
Połowa budżetu ?idzie na szkoły
Z podobnym problemem zmagają się setki polskich gmin. Dlaczego? Karta nauczyciela drobiazgowo reguluje system pracy pedagogów, nie pozostawiając gminom dużego marginesu na kreowanie własnej polityki oświatowej. Decyduje o tym, ile zajęć dydaktycznych tygodniowo ma wypracować nauczyciel w zależności od rodzaju placówki oświatowej, w której pracuje.
Pensum nauczycieli w podstawówce czy gimnazjum wynosi 18 godzin lekcyjnych, do tego kolejne dwie w tygodniu mają poświęcić na pracę z uczniem, np. w ramach opieki świetlicowej. To oznacza, że dziennie w szkole nauczyciel musi spędzić zaledwie 4 godziny lekcyjne, czyli trzy zegarowe.
Gminy nie mają także wpływu na wysokość pensji wypłacanej pedagogom, bo o tym decyduje resort edukacji, określając poziom ich zasadniczego oraz średniego wynagrodzenia. Jeżeli pensje wypłacane przez samorząd nie osiągną poziomu średniego wynagrodzenia, nauczycielowi należy się dodatek uzupełniający, który ma zniwelować tę różnicę. To oznacza, że wysokość nauczycielskich pensji jest regulowana centralnie i nie ma na nią wpływu jakość pracy.
Oczywiście, jeżeli samorząd ma dużo pieniędzy i chce dodatkowo wynagrodzić pedagogów, może to zrobić.