„Placówka będzie czynna w lipcu od 8 do 16". „Przedszkole jest w sierpniu zamknięte". „Dyżurne placówki to...". Takie komunikaty pojawiły się właśnie w publicznych przedszkolach. Ich dyrektorzy żądają też od rodziców, by już teraz zadeklarowali, czy dzieci będą obecne w wakacje, z góry mają zapłacić za ten okres.
Intencja jest jasna: zniechęcić do przyprowadzania dzieci i jak najmniej pracować. Co w tym czasie mają z nimi robić rodzice? Nie wiadomo.
Takie praktyki trwają od lat, choć właściwie nie wiadomo, na jakiej podstawie. To tym bardziej dziwne, że problem dostrzega rządząca PO. Fragment jej programu wyborczego z 2011 r.: „nałożymy na przedszkola obowiązek funkcjonowania w godzinach od 6.00 do 18.00, dwanaście miesięcy w roku".
– Co mam zrobić z dzieckiem? Gmina oferuje mi, bym woził je co dwa tygodnie do innego dyżurnego przedszkola. Ale to dla dziecka trauma – inne dzieci, panie, budynek. To ma być polityka rodzinna? – pyta pan Piotr z Warszawy. Takich jak on rodziców są setki tysięcy. Bo większość gminnych przedszkoli w wakacje pracuje w skróconym czasie lub zamyka się na jakiś czas.
W podłódzkim Rzgowie przedszkole jest zamknięte na blisko miesiąc. Pytamy dyrektora, co w tym czasie rodzice mają robić z dziećmi. – Trzeba pytać rodziców – odpowiada. Agnieszka Jędrasiak, dyrektor przedszkola nr 269 w Warszawie, tłumaczy dyżury decyzją, która jest podejmowana w wydziale edukacji dzielnicy. – Są remonty, taki jest zwyczaj – mówi. O zwyczaju wspomina też rzecznik wydziału edukacji warszawskiej dzielnicy Wola Monika Beuth-Lutyk.