Z danych Ministerstwa Pracy wynika, że w ciągu ostatniego pół roku liczba miejsc w żłobkach i klubach maluchów zwiększyła się aż o 12 tys. W sumie jest ich 55 tys. Dzieci natomiast rodzi się co roku ok. 360–400 tys. W wielu dużych miastach niektórzy rodzice zapisują dzieci do żłobków tuż po urodzeniu, by miały większe szanse na otrzymanie miejsca.
Ale nie oznacza to wcale, że placówki opieki dla najmłodszych pękają w szwach. ?– Zmorą żłobków są tzw. martwe dusze. Na liście mamy komplet, ale niektóre dzieci prawie wcale nie przychodzą – mówi „Rz" pracownica jednego z warszawskich żłobków.
W stolicy ratusz policzył, że w zależności od miesiąca dzieci obecnych w placówce jest od 47 do 60 proc. Tylko część nieobecności spowodowana jest chorobą. Zdaniem urzędników to skutek tego, że nie ma już stałej opłaty za żłobek, a rodzice płacą za rzeczywisty czas pobytu dziecka. Kiedy go nie ma, nie płaci się nic.
– Mamy wiele takich sytuacji, gdy rodzice „wrzucają" dziecko do żłobka w nagłych sytuacjach tylko na kilka godzin, gdy nie mają go z kim zostawić – opowiada pracownik żłobka i dodaje, że bardzo często robią tak matki, które przebywają w domu, bo np. są w kolejnej ciąży lub opiekują się młodszymi dziećmi. Oddając dziecko na chwilę do żłobka, zyskują kilka godzin spokoju.
– Tymczasem, gdyby takie sytuacje wyeliminować, byłoby więcej miejsca dla tych dzieci, których rodzice rzeczywiście potrzebują dla nich opieki – mówi pracownica żłobka.