Na spotkanie założycielskie Północnoamerykańskiego Stowarzyszenia Absolwentów Uniwersytetu Warszawskiego do polskiej ambasady w Waszyngtonie przyjechało w niedzielę około 60 osób z różnych amerykańskich miast. Członkowie nowej organizacji liczą jednak na to, że wkrótce znajdzie ona kolejnych sympatyków.
– Tego typu stowarzyszenia pozwalają na szybką wymianę informacji. Łatwiej można się dowiedzieć, że ktoś szuka pracownika. Łatwiej też zdobyć pracę, bo jeśli dwóch kandydatów ma podobne kompetencje, to pracodawca zawsze wybiera tego, który ukończył ten sam uniwersytet co on – tłumaczy „Rz” prof. Waldemar Priebe z Uniwersytetu Teksańskiego, wybrany w niedzielę na szefa stowarzyszenia.
Zgadza się z nim wiceprezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Susanne Lotarski, absolwentka m.in. Uniwersytetu Columbia, która w latach 70. przez niemal rok studiowała na UW. – Wiadomo, jak ważne w dzisiejszym świecie są kontakty. Młodzi absolwenci ich nie mają i między innymi po to istnieją tego typu kluby. Osoby, które są absolwentami tej samej uczelni, zawsze coś przecież łączy, nawet jeśli jedna kończyła studia 50 lat później od drugiej – przekonuje „Rz”.
W wielu amerykańskich instytucjach dominują więc absolwenci tylko jednej uczelni. Z kolei przez teksańskie laboratorium Waldemara Priebe przewinęło się już ok. 40 naukowców z Polski.
– Początkowo to, że zatrudniam tak wielu Polaków, wzbudzało wśród moich kolegów pewne kontrowersje. Obracałem jednak tę sytuację w żart, tłumacząc, że zakładam polską mafię – śmieje się Priebe.