Resort edukacji po raz kolejny pomylił się w szacunkach dotyczących liczby sześciolatków, które zaczną naukę w szkole podstawowej. Minister edukacji Krystyna Szumilas, przesuwając reformę obniżenia wieku szkolnego, przewidywała, że we wrześniu tego roku do pierwszych klas pójdzie ok. 40 proc. sześciolatków. Tendencje z miast, w których rekrutacja już się skończyła, wskazują, że będzie ich najprawdopodobniej mniej niż w roku ubiegłym (do szkół poszło 20 proc. rocznika). Rodzice wybierają dla nich przedszkola, co oznacza, że dla trzy- i czterolatków najprawdopodobniej miejsc w nich zabraknie. A to dlatego, że samorządy są zobowiązane zapewnić miejsce w obowiązkowej zerówce pięcio- i sześciolatkom.
– Spodziewaliśmy się tego, dlatego staramy się zachęcić rodziców, którzy nie chcą posłać dziecka do I klasy, by decydowali się na szkolne zerówki. Liczymy, że dzięki temu w przedszkolach zostaną miejsca dla młodszych dzieci – mówi „Rz" Grażyna Burek z wydziału edukacji katowickiego magistratu. Oferta jest wsparta wieloma zachętami. Samorząd przygotował specjalne świetlice dla maluchów, są też trzy posiłki dziennie.
Poważne problemy zaczynają się w tych samorządach, których nie stać na taką politykę. W Żorach (woj. śląskie) rodzice już protestują, bo samorząd chce przenieść przedszkolną zerówkę do szkoły. Ich zdaniem szkoła nie nadaje się na przyjęcie maluchów choćby dlatego, że nie ma w niej klas przystosowanych dla małych dzieci, a szkolne boisko zostało zamknięte przez sanepid. Władze miasta przekonują, że szkoła zostanie wyremontowana w trakcie wakacji.
W Rzeszowie do szkół pójdzie tylko 9 proc. sześciolatków. Rodzice, którzy woleli zostawić dzieci w przedszkolu, będą musieli je dowozić na drugi koniec miasta. Urząd Miasta informuje, że starał się ulokować możliwie najwięcej dzieci w przedszkolach, ale nie zawsze możliwe było znalezienie placówki blisko miejsca zamieszkania. Rodzice zapowiadają protesty.
Podobnie jest w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie w przedszkolach zabrakło miejsc dla 30 proc. dzieci. Władze miasta chcą teraz przekonywać rodziców sześciolatków, by zmienili decyzję i posłali je do szkoły. Samorządowcy mają świadomość, że to oni będą adresatami niezadowolenia rodziców. – Zdaję sobie sprawę, że po wywieszeniu list o wynikach rekrutacji rodzice będą chcieli mnie rozszarpać – mówi pracownica jednego z wydziałów edukacji. Bo to oni poniosą konsekwencje przedszkolnego chaosu. Ci, którzy nie dostaną miejsca dla dziecka w przedszkolu publicznym, będą musieli zapłacić za prywatne.
Jedyny pomysł, jaki resort edukacji ma na rozwiązanie tego problemu, to akcja zachęcająca rodziców do posyłania sześciolatków do szkół. Ale stan ich przygotowania pozostawia wiele do życzenia. Potwierdza to skierowane kilka dni temu wystąpienie rzecznika praw obywatelskich do resortu edukacji. Z kontroli, którą przeprowadził RPD, wynika, że w 13 proc. placówek nie ma podziału na część dydaktyczną i rekreacyjną. W połowie sześciolatki korzystają z tych samych toalet co szóstoklasiści. W 63 proc. nie ma psychologa, a w 32 proc. pedagoga.
Tomasz Elbanowski z akcji Ratujmy Maluchy przekonuje, że nakładają się na to problemy z nauką i emocjonalnością sześciolatków, co sygnalizują mu rodzice, którzy zdecydowali się posłać swoje dzieci do szkoły wcześniej.